Jak Wam mijają?
Powiem szczerze, że ja odczuwam nic innego jak nudę. Cholerną, okropną, nudną nudę. A na tym się nie kończy. Bo nic mi się nie chce.
W sumie jedyne co robię, to oglądam ciągle dramy >D No i oprócz tego zapisałam się na kurs prawa jazdy. No i niedługo zaczynam pierwsze jazdy. Świeć Boże nad duszami niewinnych istot będących akurat na ulicy [*]
Coś co widzicie niżej to inspiracja piosenką o tym samym tytule (ha! ale jest kilka piosenek o takim tytule!), tyle, że to nie songfic. No i sugerowałam się tylko pojedynczymi słowami, ech.
Z ciekawości przejrzałam wszystkie notki jakie mam na w notatniku i aż się zaśmiałam. Wszystko pozaczynane i niepokończone. Chyba rekordowym opkiem jest songfic zaczęty dokładnie dwa lata temu... XD
No nic, miłego czytania i w ogóle, a ja idę szukać jakieś piosenki, która by zastąpiła Malformed Box~.
''Run to you''
Śmiech. Kilkunastosekundowe ciosy. Kolejny śmiech. Chichot. Krew.
Strach? Niepewność? Znudzenie. Zaczepki? Prowokacja. Ból. Śmiech.
Kolejny cios. I ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle...
I ciągle to samo.
To
wszystko wygląda jak przepis na jedność. Dla jednych niektóre słowa
mogą oznaczać rozpadanie się na części. Zburzenie rzeczywistości,
realnego świata. Coś niemożliwego. Rujnowanie związku. Zabawa.
Jednakże ja rozpadam się bez ciebie.
Bez ciągłych walk, sprzeczek, kłótni czuję, że jestem nikim. Może to
tylko wytwór mojej wyobraźni? Bo wiesz, podobno to co widzimy jest
skutkiem oćpania się tlenem. Gdy oddycham, czuję, że cię
nienawidzę, że to mnie rujnuje. Jednakże, gdy dociskasz swoje palce na
mojej szyi, rzeczywistość dobija się do mnie i przy braku tlenu zaczynam
pragnąć. Wiem, że wtedy jestem na swoim miejscu. Że istnieję, że moja
rzeczywistość się w ten sposób objawia. Moje roztrzaskane jestestwo
wraca do normy. Bo jesteś obok mnie i nienawiść zastępuje coś innego.
Mimo, że tracę energię i prawdopodobnie przegrywam z Tobą walkę, jest
dobrze. Bo tak ma być. Dopóki w moich oczach jesteś bestią, potworem bez
sumienia, czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie mógłbym czuć
tego, gdybyś był człowiekiem. Bo wiesz... Ani Ty, ani ja nie jesteśmy
normalni.
Zimno ceglanych murów trzyma mnie przy Ziemi. Nie
chcę odlecieć, więc ostatkami sił przytrzymuję się ich. Czuję, jak to
wszystko posuwa się za daleko, jak niewiele mi brakuje. Umierasz, bo
ludzie zabierają Ci swój jedyny narkotyk, dawkowany od dzieciństwa.
Jestem zbyt do niego przyzwyczajony od tylu lat, aby nie czuć się
niekomfortowo.
Odliczam do 10, do 15, 20, 25, 30... Nie wiem
ile czasu potrafię wytrzymać pod taflą wody. Nie wiem, nie pamiętam. Ale
chyba w jednym i drugim przypadku potrafię wytrzymać tyle samo bez tlenu, prawda?
Ty
też to wiesz. Dlatego po doliczeniu do 47 czuję jak dyskomfort w
okolicach mojego karku się zmniejsza. Przez lekko przeszklone oczy widzę
Twoją skrzywioną minę.
Skoro tak bardzo wykręca Cię od środka zostawienie mnie przy życiu, to czemu zwyczajnie mnie nie wykończysz?
Ty
też. Ty też rozpadałbyś się bez jednego swojego fragmentu. Bez
fragmentu naszej chorej, codziennej słodkiej układanki. Nie przeżyłbyś
bez niej. Nie przeżyłbyś beze mnie.
Dlatego warczysz do mnie po raz ostatni tej nocy i odchodzisz szybkim krokiem nawet na mnie nie spoglądając.
Dlatego starasz się powstrzymywać swoje wściekłe instynkty prawdziwej bestii i dajesz mi żyć. Litujesz się nad ofiarą?
A czy to czasami nie Ty w naszym przypadku jesteś ofiarą?
Opieram
się rękoma i plecami o ścianę, odchylając odrobinę głowę do tyłu, aby
spojrzeć na bezchmurne niebo. Ile to już razy to samo niebo i te same gwiazdy widziały takie sceny? Ile w tym czasie zdołało ich spaść, zawiedzionych naszymi czynami?
Coś było mocno nie tak. Samo nasze zachowanie zaczynało odbiegać od normy. O ile nas można było nazwać normą.
Ponieważ
każdy z osobna żyjący na tym świecie wykorzystał kawałek siebie, aby
obok wytworzyć własną, przytulną, miłą normalność. Coś w czym czują się pewnie
i gdzie nie boją się być. Każdy z nas chce spokoju. Tyle, że nie
wszyscy w ten sam sposób. Nie wszyscy chcemy, aby ten spokój był tak
jednolity i nienaruszalny.
Ucieczka od monotonności. Dla ludzi
tym może być nasze zachowanie. Zachwianie naszej normalności przez
chwilową ucieczkę w nieznane.
Ponieważ każdy z osobna żyjący na tym świecie chce chwili rozrywki. Dreszczyku emocji.
A
co jeśli nasze życie to tylko i wyłącznie masa emocji? Co jeśli oprócz
tego chcemy na chwilę tej ''normalności''. Normalnej w sensie dla ludzi.
Bo dla nas ona nie istnieje na co dzień. Każdy kiedyś może być zmęczony
swoją normą.
Przymykam na moment oczy i uśmiecham się do siebie, po czym otwieram je powoli. Wyciągam prawą rękę ku niebu otwierając szeroko dłoń i patrząc jak migoczące punkty przelewają mi się między palcami.
Kolejna
noc. Kolejna noc z moimi przemyśleniami o Tobie. Ostatnio mam wrażenie,
że zamieszkałeś w mojej codzienności. Zasiałeś w niej jak chwast i nie
chcesz zniknąć.
Czy mi to przeszkadza?
Śmieję się do siebie, aby po chwili zamaszystym ruchem ręki przeciąć nocne niebo.
Nie, ponieważ szukam Cię w moich myślach całą noc.
I dopóki tam jesteś, czuję namacalny dowód na istnienie naszej normalności.
- Niesamowicie jesteś uparty przychodząc tu ciągle i ciągle... - 'I ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle...',
dopowiadam w myślach, gdy słyszę Twój głos i widzę twoją sylwetkę. Chcę
się nawet zaśmiać. Tak dość radośnie. Nie zważając na okoliczności, czy
konsekwencje. Bo znowu możemy czerpać pełnymi garściami z naszej normy.
W naszej codzienności, w której byłoby tak nudno, gdyby nie było tej
normalności.
Pomimo chęci posłania Ci uśmiechu, ja tylko stoję, wyciągając w Twoją stronę nóż sprężynowy, towarzyszący mi od lat naszych walk. Kolejna rzecz, która zobaczyła tylko normalności i tyle dni odbiegania od niej.
Mojego
uśmiechu nie ma. Za to zamykam oczy, nie zważając na niebezpieczeństwo i
przekręcam powoli głową parę razy, tak jak to robiliśmy kilka lat temu
na zajęciach w-f'u w szkole. Pamiętam jak zawsze mierzyliśmy się
wzorkiem, gdy byliśmy tylko w jego zasięgu.
Po
chwili przypomina mi się moment dzień wcześniej, gdy zaciskałeś na
mojej szyi swoje palce i otwieram oczy, na chwilę zaprzestając ruszania
głową. I znowu widzę je. Gwiazdy. Jeszcze jakoś szczególnie ciemno nie jest. Ale one już tu są. Są, były, będą. Zawsze. Tak jak my.
Kładę dłoń na swojej szyi i tak jakby mnie strasznie bolała, zaczynam ją
masować, ponawiając ćwiczenie, ale tym razem kręcąc głową w przeciwną
stronę. Nie zamykam już oczu. Patrzę na Ciebie przeszywającym i
wyzywającym wzrokiem.
- Taak...? I co w
związku z tym? - pytam, nie przerywając kontaktu wzrokowego i
zaczynając kręcić nadgarstkiem dłoni, w której był nóż. - Cooo... W związku z tym~?
Patrzysz na mnie przez chwilę spokojnie, a ja w po paru sekundach zaprzestaje jakiegokolwiek ruchu, przyglądając Ci się uważnie.
Tak szczerze powiedziawszy jestem zdziwiony. Ty już dawno zacząłbyś mnie gonić.
Odbiegamy od naszej normalności, nawet tymi małymi kroczkami. Zwyczajnie odbiegamy.
Wzruszasz ramionami, po czym jak gdyby nigdy nic, podnosisz znak, który wcześniej odrzuciłeś i zaczynasz biec w moją stronę.
Gdybym
Cię nie znał, stwierdziłbym, że zachowujesz się jak kobieta. Równie
dobrze mogłeś odpowiedzieć ''bo tak''. A zamiast tego fakt, że bierzesz
rozpęd, zmierzając w moją stronę, brzmi bardziej jak ''biegnę do
Ciebie''.
Tak więc i ja dołączam do
zabawy. Odwracam się na pięcie i zaczynam gnać przed siebie. Lecz daję
Ci fory. Wiedząc jak to spowalnia, rozkładam ręce na boki i nie mogąc
się powstrzymać, zaczynam się śmiać. To takie piękne. Cudowne.
Niesamowite. Móc znowu dzielić z Tobą to samo powietrze, którym
oddychamy, a które widzi kolejną z naszych walk.
Biegnę tak jeszcze parę chwil, po czym opuszczam ręce i biegnę już normalnie. Wiatr przyjemnie szumi mi w uszach i przepływa między moimi włosami. Za mną w pędzie ciągnie się mój płaszcz.
Zawsze podczas pogoni miałem ochotę go zrzucić z siebie. Niesamowicie
mi przeszkadzał i plątał się między nogami, gdy biegłem z kroku na krok
coraz szybciej. Bywały też momenty, w których mało się nie przewróciłem.
Dałoby to zdecydowanie duże szanse dla Ciebie. Jednakże wiedząc, że
stracenie równowagi daje jakiś dreszczyk... Nigdy go nie ściągnąłem. I
to dlatego ciągle go noszę. Dlatego stał się moim ulubionym.
Nie
tyle co jest kolejną rzeczą, która widzi nasze zachowanie od lat. Jest
też pretekstem do nadania trochę zabawy naszym walkom.
Widząc,
że przede mną nie ma nic, w co niechcący mógłbym wbiec, odwracam do
Ciebie głowę i patrzę na ten cudowny widok. Widok Twojego zdenerwowania,
Twoja gniewna mina, jedna z wielu, a jedyna, która jest przeznaczona
tylko dla mnie. Twoje lekko poczochrane włosy, plączą się wokół
ciemnoniebieskich okularów.
Ty
też masz taką rzecz. Rzecz, która daje Ci dreszczyk emocji. A przecież
zawsze możesz w coś albo na kogoś wpaść, bo niewiele przez nie widać.
Tak samo jest z Twoimi włosami. Przydługie blond włosy, lekko po
wywijane, oplatające się przy oprawkach okularów. Niekiedy lekki wiaterek,
chwila nieuwagi i pojedynczy kosmyk może Ci wpaść za szkła i zacząć
przeszkadzać. A wtedy możesz mieć mniejsze szanse, aby mnie zabić.
Ale chwila... Przecież Ty nie chcesz mnie zabić. Miałeś zawsze tyle możliwości. Tak jak wczoraj...
Patrzę znowu przed siebie i niespodziewanie wbiegam w jakąś uliczkę.
Rozpadam się bez Ciebie - mógłbym rzec. Bez czucia wiatru,
który smaga całym mną, owija się wokół mnie, tworząc swego rodzaju
barierę. Wiesz, gdyby go nie było... Może przedmioty, które we mnie
rzucasz, leciałyby szybciej i zginąłbym?
Moja własna mała tarcza.
Po
paru metrach nieustającego biegu, widzę przed sobą ślepą uliczkę. Nie
żeby to było jakieś zaskoczenie dla mnie. Z każdego wyjścia da się
znaleźć sytuację, a ta była bardzo jasna.
Gdyby
coś miało mi się stać, lecz miałbym szanse na ucieczkę - gdzieś tutaj
znajdują się schody pożarowe, z których mógłbym skorzystać. Zawsze to
jakaś opcja.
Biegnę jeszcze kawałek,
aby za moment zatrzymać się tuż przy ścianie. Parę sekund później widzę, jak rzucasz znak, który wcześniej wyrwałeś i powolnym
krokiem się do mnie zbliżasz.
Nawet te
znaki. Znaki czy automaty. Czy cokolwiek innego. To wszystko widzi nasze
walki. To wszystko zawsze nam towarzyszy. To wszystko na zawsze
pozostanie naszą rutyną. To nigdy się nie zmieni.
Oddycham
głęboko, trochę zmęczony po biegu i czuję jakbym tracił siły,
przegrywał walkę z tlenem. Czuję jakby powoli chciał się ze mnie
wymknąć, nie dając mi szansy na posmakowanie go. Jakby założył się o coś
z Tobą i chciał mnie pozbawić życia tak jak Ty. A przecież to nie takie
trudne. Pomimo odwiecznych walk, z których wychodzimy żywi, pomimo
tego, że przez nie w oczach społeczeństwa już dawno mogliśmy zostać
nazwani nieśmiertelnymi... Wciąż jesteśmy tylko kruchymi ludźmi. Wciąż
łatwo można się nas pozbyć. A Ty wciąż tego nie wykorzystujesz.
I
stoisz tak naprzeciwko mnie dużo bardziej zdyszany i zmęczony niż ja.
Papierosy dają swoje znaki? Dym papierosowy wydychany z pomiędzy Twoich
ust, z każdym warknięciem czy słowem oburzenia. Popiół strzepywany byle
jak. Pamiętam jak kiedyś strzepnąłeś go na mnie, gdy złapałeś za moje włosy i mało ich nie przypaliłeś. Pamiętam to jak dziś. Mam to wryte w sercu.
Twoje papierosy też są świadkami naszego życia. Naszych przemian. Naszego rozwoju.
Gdy
widzę jak podchodzisz do mnie, przypierasz mnie do muru i nachylasz się
nade mną, wydychając ten śmierdzący dym, który również chyba chce mnie
pozbawić życia, bo się duszę, zaczynam odchodzić od zmysłów.
Ale tej nocy myślę, że widzę, iż zmienia się kolejna rzecz. Z każdym
nowym dniem, pomimo naszej skrajnej normalności - tracimy jej część.
Albo zastępujemy nową.
Mówiłem już wcześniej, że coś związane z Tobą jest niebezpieczne? Tak naprawdę już dawno przestałem się Ciebie bać.
Przysięgam,
czuję, jakbyś zwyczajnie przyszedł po mnie po to, aby mnie wykończyć.
Czy tym razem w końcu tak będzie i dopełnisz naszej normy?
Ale
Ty dalej nachylasz się nade mną. Nie boisz się? W końcu mimo wszystko,
ja dalej mam swój nóż. Mogę go w każdej chwili wykorzystać i pozbawić
Cię życia. Życia, o które zawsze tak bardzo walczyłeś. O które obydwaj
walczymy.
Stoisz tak jeszcze, po
czym przekręcasz głowę tak, że twoje włosy łaskoczą mnie w policzek i
przykładasz usta do mojej skroni. I tak stoisz. Kolejną i kolejną
chwilę.
A mi wypada z dłoni nóż sprężynowy. To jest gorsze od najgorszej walki.
Przesuwasz
ustami od mojej skroni, po policzku, aż do kącika ust i tam się
zatrzymujesz. I nic więcej nie miało się stać. Próbuję Ci spojrzeć w oczy, ale jest za ciemno, a Twoja
grzywka przykrywa mi widok. Jeszcze czuję Twoje zimne usta na moim rozgrzanym od biegu policzku. Czuje ten kontrast pomiędzy nami. Kolejny, który nas dzieli.
Odsuwasz się zaraz, patrzysz na mnie z politowaniem, jakbyś się zasmucił moim zachowaniem, po czym zaciągasz się na nowo tym samym papierosem.
Papierosem, który tym razem miał zobaczyć nową sytuację. I kompletnie niezrozumiałą.
- Mam dosyć tych walk. - mówisz cicho, po czym patrzysz na mnie jeszcze, odwracasz się i odchodzisz. A ja nic się nie odzywając, pozwalam to zrobić.Jeśli miałbym coś rzec na temat chaosu w mojej głowie to tylko to, że dzięki twoim ruchom, zaprowadziłeś nową normalność w naszej małej codzienności. Codzienności z większą ilością pretekstów do uchwycenia Cię w swoich myślach. Bo tego w tym momencie chcesz, prawda? Chciałeś, abym się głowił, co mogłeś mi tym przekazać, o co chodzi. Chciałeś skołować kogoś, kto z reguły pozbawia logicznego myślenia innych. Ale Ty nie jesteś człowiekiem. Ty masz do tego prawo. Twoje prawa ustalam ja jako Twój bóg. I właśnie odznaczasz jedno z nich.
Patrzę na Twoją zanikającą sylwetkę, po czym puszczam się w pościg za Tobą, aby móc wyrazić zgodę na Twoje postanowienie. Aby móc je przypieczętować. Aby móc wkroczyć w nową, lepszą codzienność. Z Tobą.
Tak więc doganiam Cię. Łapię Cię. Nie puszczam Cię, dopóki mi tego nie wyjaśnisz.
Nowa normalność. Od dziś ja Cię gonię, a Ty próbujesz uciekać. Tylko próbujesz, bez szans.
Twoja siła i moje serce. Moment, w którym wszystko od nowa się narodzi. Nowa codzienność.
Od dziś to ja biegnę do Ciebie.
Cześć!
OdpowiedzUsuńNa początku chciałabym poprosić, abyś mi zdradziła jak nazywa się ta cholernie klimatyczna muzyka, tak i d e a l n i e wpasowująca się w to ff,
to ff, które było cholernie, kurewsko (wybacz słownictwo) ciekawe, mocne i... i wow, niesamowite. Poważnie.
Spodobało mi się. Bardzo. Tak bardzo, że pewnie jeszcze nie raz, nie dwa do niego wrócę.
Przepraszam za brak konstruktywnego, rozbudowanego komentarza, ale... cóż, godzina...' Zresztą - tu nie ma do pisania nic konstruktywnego, to było po prostu czadowe (żeby znowu nie przeklinać, bo wyjdę na buraka),
pozdrawiam ciepło i życzę powodzenia na kursie ♥
Ciemnota ze mnie, usunęłam swój komentarz, Boru Liściasty...
UsuńTo jest ''Lithium'' zespołu 9Goats Black Out.
Dziękuję Ci bardzo ♥
Konbanwa!
OdpowiedzUsuńKOCHAM Cię za to opowiadanie! Daje tyle emocji i napięcia podczas czytania, potem schodzę na nieco spokojniejsze przemyślenia i znów pod górkę akcja się pnie. Boskie, nie mogę tego inaczej przedstawić...
Idealnie wychodzi ci ukazywanie uczuć Izayi. Czuje to całą sobą~
Dziękuję swoją drogą za zaobserwowanie nas i czytanie notek ♥
Wybacz, że odpisuję po takim czasie, ale to zwyczajnie z braku czasu. Oczywiście przeczytam wszystkie Twoje cudeńka co do jednego! Je się czyta raz z zapartym tchem i już. Nie dziw się, że tak Cię chwale x3 Ja UWIELBIAM ten styl pisania~
Pozdrawiam~!