piątek, 10 lipca 2015

"Run to you" - Shizuo x Izaya

Witam Was w wakacje.
Jak Wam mijają?
Powiem szczerze, że ja odczuwam nic innego jak nudę. Cholerną, okropną, nudną nudę. A na tym się nie kończy. Bo nic mi się nie chce.
W sumie jedyne co robię, to oglądam ciągle dramy >D No i oprócz tego zapisałam się na kurs prawa jazdy. No i niedługo zaczynam pierwsze jazdy. Świeć Boże nad duszami niewinnych istot będących akurat na ulicy [*]
Coś co widzicie niżej to inspiracja piosenką o tym samym tytule (ha! ale jest kilka piosenek o takim tytule!), tyle, że to nie songfic. No i sugerowałam się tylko pojedynczymi słowami, ech.
Z ciekawości przejrzałam wszystkie notki jakie mam na w notatniku i aż się zaśmiałam. Wszystko pozaczynane i niepokończone. Chyba rekordowym opkiem jest songfic zaczęty dokładnie dwa lata temu... XD
No nic, miłego czytania i w ogóle, a ja idę szukać jakieś piosenki, która by zastąpiła Malformed Box~.



''Run to you''


Śmiech. Kilkunastosekundowe ciosy. Kolejny śmiech. Chichot. Krew. Strach? Niepewność? Znudzenie. Zaczepki? Prowokacja. Ból. Śmiech. Kolejny cios. I ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle...
I ciągle to samo.
To wszystko wygląda jak przepis na jedność. Dla jednych niektóre słowa mogą oznaczać rozpadanie się na części. Zburzenie rzeczywistości, realnego świata. Coś niemożliwego. Rujnowanie związku. Zabawa.
Jednakże ja rozpadam się bez ciebie. Bez ciągłych walk, sprzeczek, kłótni czuję, że jestem nikim. Może to tylko wytwór mojej wyobraźni? Bo wiesz, podobno to co widzimy jest skutkiem oćpania się tlenem. Gdy oddycham, czuję, że cię nienawidzę, że to mnie rujnuje. Jednakże, gdy dociskasz swoje palce na mojej szyi, rzeczywistość dobija się do mnie i przy braku tlenu zaczynam pragnąć. Wiem, że wtedy jestem na swoim miejscu. Że istnieję, że moja rzeczywistość się w ten sposób objawia. Moje roztrzaskane jestestwo wraca do normy. Bo jesteś obok mnie i nienawiść zastępuje coś innego. Mimo, że tracę energię i prawdopodobnie przegrywam z Tobą walkę, jest dobrze. Bo tak ma być. Dopóki w moich oczach jesteś bestią, potworem bez sumienia, czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie mógłbym czuć tego, gdybyś był człowiekiem. Bo wiesz... Ani Ty, ani ja nie jesteśmy normalni.
Zimno ceglanych murów trzyma mnie przy Ziemi. Nie chcę odlecieć, więc ostatkami sił przytrzymuję się ich. Czuję, jak to wszystko posuwa się za daleko, jak niewiele mi brakuje. Umierasz, bo ludzie zabierają Ci swój jedyny narkotyk, dawkowany od dzieciństwa. Jestem zbyt do niego przyzwyczajony od tylu lat, aby nie czuć się niekomfortowo.
Odliczam do 10, do 15, 20, 25, 30... Nie wiem ile czasu potrafię wytrzymać pod taflą wody. Nie wiem, nie pamiętam. Ale chyba w jednym i drugim przypadku potrafię wytrzymać tyle samo bez tlenu, prawda?
Ty też to wiesz. Dlatego po doliczeniu do 47 czuję jak dyskomfort w okolicach mojego karku się zmniejsza. Przez lekko przeszklone oczy widzę Twoją skrzywioną minę.
Skoro tak bardzo wykręca Cię od środka zostawienie mnie przy życiu, to czemu zwyczajnie mnie nie wykończysz?
Ty też. Ty też rozpadałbyś się bez jednego swojego fragmentu. Bez fragmentu naszej chorej, codziennej słodkiej układanki. Nie przeżyłbyś bez niej. Nie przeżyłbyś beze mnie.
Dlatego warczysz do mnie po raz ostatni tej nocy i odchodzisz szybkim krokiem nawet na mnie nie spoglądając.
Dlatego starasz się powstrzymywać swoje wściekłe instynkty prawdziwej bestii i dajesz mi żyć. Litujesz się nad ofiarą?
A czy to czasami nie Ty w naszym przypadku jesteś ofiarą?
Opieram się rękoma i plecami o ścianę, odchylając odrobinę głowę do tyłu, aby spojrzeć na bezchmurne niebo. Ile to już razy to samo niebo i te same gwiazdy widziały takie sceny? Ile w tym czasie zdołało ich spaść, zawiedzionych naszymi czynami?
Coś było mocno nie tak. Samo nasze zachowanie zaczynało odbiegać od normy. O ile nas można było nazwać normą.
Ponieważ każdy z osobna żyjący na tym świecie wykorzystał kawałek siebie, aby obok wytworzyć własną, przytulną, miłą normalność. Coś w czym czują się pewnie i gdzie nie boją się być. Każdy z nas chce spokoju. Tyle, że nie wszyscy w ten sam sposób. Nie wszyscy chcemy, aby ten spokój był tak jednolity i nienaruszalny.
Ucieczka od monotonności. Dla ludzi tym może być nasze zachowanie. Zachwianie naszej normalności przez chwilową ucieczkę w nieznane.
Ponieważ każdy z osobna żyjący na tym świecie chce chwili rozrywki. Dreszczyku emocji.
A co jeśli nasze życie to tylko i wyłącznie masa emocji? Co jeśli oprócz tego chcemy na chwilę tej ''normalności''. Normalnej w sensie dla ludzi. Bo dla nas ona nie istnieje na co dzień. Każdy kiedyś może być zmęczony swoją normą.
Przymykam na moment oczy i uśmiecham się do siebie, po czym otwieram je powoli. Wyciągam prawą rękę ku niebu otwierając szeroko dłoń i patrząc jak migoczące punkty przelewają mi się między palcami.
Kolejna noc. Kolejna noc z moimi przemyśleniami o Tobie. Ostatnio mam wrażenie, że zamieszkałeś w mojej codzienności. Zasiałeś w niej jak chwast i nie chcesz zniknąć.
Czy mi to przeszkadza?
Śmieję się do siebie, aby po chwili zamaszystym ruchem ręki przeciąć nocne niebo.
Nie, ponieważ szukam Cię w moich myślach całą noc.
I dopóki tam jesteś, czuję namacalny dowód na istnienie naszej normalności.

- Niesamowicie jesteś uparty przychodząc tu ciągle i ciągle... - 'I ciągle, i ciągle, i ciągle, i ciągle...', dopowiadam w myślach, gdy słyszę Twój głos i widzę twoją sylwetkę. Chcę się nawet zaśmiać. Tak dość radośnie. Nie zważając na okoliczności, czy konsekwencje. Bo znowu możemy czerpać pełnymi garściami z naszej normy. W naszej codzienności, w której byłoby tak nudno, gdyby nie było tej normalności.
Pomimo chęci posłania Ci uśmiechu, ja tylko stoję, wyciągając w Twoją stronę nóż sprężynowy, towarzyszący mi od lat naszych walk. Kolejna rzecz, która zobaczyła tylko normalności i tyle dni odbiegania od niej.
Mojego uśmiechu nie ma. Za to zamykam oczy, nie zważając na niebezpieczeństwo i przekręcam powoli głową parę razy, tak jak to robiliśmy kilka lat temu na zajęciach w-f'u w szkole. Pamiętam jak zawsze mierzyliśmy się wzorkiem, gdy byliśmy tylko w jego zasięgu.
Po chwili przypomina mi się moment dzień wcześniej, gdy zaciskałeś na mojej szyi swoje palce i otwieram oczy, na chwilę zaprzestając ruszania głową. I znowu widzę je. Gwiazdy. Jeszcze jakoś szczególnie ciemno nie jest. Ale one już tu są. Są, były, będą. Zawsze. Tak jak my. Kładę dłoń na swojej szyi i tak jakby mnie strasznie bolała, zaczynam ją masować, ponawiając ćwiczenie, ale tym razem kręcąc głową w przeciwną stronę. Nie zamykam już oczu. Patrzę na Ciebie przeszywającym i wyzywającym wzrokiem.
- Taak...? I co w związku z tym? - pytam, nie przerywając kontaktu wzrokowego i zaczynając kręcić nadgarstkiem dłoni, w której był nóż. - Cooo... W związku z tym~?
Patrzysz na mnie przez chwilę spokojnie, a ja w po paru sekundach zaprzestaje jakiegokolwiek ruchu, przyglądając Ci się uważnie.
Tak szczerze powiedziawszy jestem zdziwiony. Ty już dawno zacząłbyś mnie gonić.
Odbiegamy od naszej normalności, nawet tymi małymi kroczkami. Zwyczajnie odbiegamy.
Wzruszasz ramionami, po czym jak gdyby nigdy nic, podnosisz znak, który wcześniej odrzuciłeś i zaczynasz biec w moją stronę.
Gdybym Cię nie znał, stwierdziłbym, że zachowujesz się jak kobieta. Równie dobrze mogłeś odpowiedzieć ''bo tak''. A zamiast tego fakt, że bierzesz rozpęd, zmierzając w moją stronę, brzmi bardziej jak ''biegnę do Ciebie''.
Tak więc i ja dołączam do zabawy. Odwracam się na pięcie i zaczynam gnać przed siebie. Lecz daję Ci fory. Wiedząc jak to spowalnia, rozkładam ręce na boki i nie mogąc się powstrzymać, zaczynam się śmiać. To takie piękne. Cudowne. Niesamowite. Móc znowu dzielić z Tobą to samo powietrze, którym oddychamy, a które widzi kolejną z naszych walk.
Biegnę tak jeszcze parę chwil, po czym opuszczam ręce i biegnę już normalnie. Wiatr przyjemnie szumi mi w uszach i przepływa między moimi włosami. Za mną w pędzie ciągnie się mój płaszcz. Zawsze podczas pogoni miałem ochotę go zrzucić z siebie. Niesamowicie mi przeszkadzał i plątał się między nogami, gdy biegłem z kroku na krok coraz szybciej. Bywały też momenty, w których mało się nie przewróciłem. Dałoby to zdecydowanie duże szanse dla Ciebie. Jednakże wiedząc, że stracenie równowagi daje jakiś dreszczyk... Nigdy go nie ściągnąłem. I to dlatego ciągle go noszę. Dlatego stał się moim ulubionym.
Nie tyle co jest kolejną rzeczą, która widzi nasze zachowanie od lat. Jest też pretekstem do nadania trochę zabawy naszym walkom.
Widząc, że przede mną nie ma nic, w co niechcący mógłbym wbiec, odwracam do Ciebie głowę i patrzę na ten cudowny widok. Widok Twojego zdenerwowania, Twoja gniewna mina, jedna z wielu, a jedyna, która jest przeznaczona tylko dla mnie. Twoje lekko poczochrane włosy, plączą się wokół ciemnoniebieskich okularów.
Ty też masz taką rzecz. Rzecz, która daje Ci dreszczyk emocji. A przecież zawsze możesz w coś albo na kogoś wpaść, bo niewiele przez nie widać. Tak samo jest z Twoimi włosami. Przydługie blond włosy, lekko po wywijane, oplatające się przy oprawkach okularów. Niekiedy lekki wiaterek, chwila nieuwagi i pojedynczy kosmyk może Ci wpaść za szkła i zacząć przeszkadzać. A wtedy możesz mieć mniejsze szanse, aby mnie zabić.
Ale chwila... Przecież Ty nie chcesz mnie zabić. Miałeś zawsze tyle możliwości. Tak jak wczoraj...
Patrzę znowu przed siebie i niespodziewanie wbiegam w jakąś uliczkę.
Rozpadam się bez Ciebie - mógłbym rzec. Bez czucia wiatru, który smaga całym mną, owija się wokół mnie, tworząc swego rodzaju barierę. Wiesz, gdyby go nie było... Może przedmioty, które we mnie rzucasz, leciałyby szybciej i zginąłbym?
Moja własna mała tarcza.
Po paru metrach nieustającego biegu, widzę przed sobą ślepą uliczkę. Nie żeby to było jakieś zaskoczenie dla mnie. Z każdego wyjścia da się znaleźć sytuację, a ta była bardzo jasna.
Gdyby coś miało mi się stać, lecz miałbym szanse na ucieczkę - gdzieś tutaj znajdują się schody pożarowe, z których mógłbym skorzystać. Zawsze to jakaś opcja.
Biegnę jeszcze kawałek, aby za moment zatrzymać się tuż przy ścianie. Parę sekund później widzę, jak rzucasz znak, który wcześniej wyrwałeś i powolnym krokiem się do mnie zbliżasz.
Nawet te znaki. Znaki czy automaty. Czy cokolwiek innego. To wszystko widzi nasze walki. To wszystko zawsze nam towarzyszy. To wszystko na zawsze pozostanie naszą rutyną. To nigdy się nie zmieni.
Oddycham głęboko, trochę zmęczony po biegu i czuję jakbym tracił siły, przegrywał walkę z tlenem. Czuję jakby powoli chciał się ze mnie wymknąć, nie dając mi szansy na posmakowanie go. Jakby założył się o coś z Tobą i chciał mnie pozbawić życia tak jak Ty. A przecież to nie takie trudne. Pomimo odwiecznych walk, z których wychodzimy żywi, pomimo tego, że przez nie w oczach społeczeństwa już dawno mogliśmy zostać nazwani nieśmiertelnymi... Wciąż jesteśmy tylko kruchymi ludźmi. Wciąż łatwo można się nas pozbyć. A Ty wciąż tego nie wykorzystujesz.
I stoisz tak naprzeciwko mnie dużo bardziej zdyszany i zmęczony niż ja. Papierosy dają swoje znaki? Dym papierosowy wydychany z pomiędzy Twoich ust, z każdym warknięciem czy słowem oburzenia. Popiół strzepywany byle jak. Pamiętam jak kiedyś strzepnąłeś go na mnie, gdy złapałeś za moje włosy i mało ich nie przypaliłeś. Pamiętam to jak dziś. Mam to wryte w sercu.
Twoje papierosy też są świadkami naszego życia. Naszych przemian. Naszego rozwoju.
Gdy widzę jak podchodzisz do mnie, przypierasz mnie do muru i nachylasz się nade mną, wydychając ten śmierdzący dym, który również chyba chce mnie pozbawić życia, bo się duszę, zaczynam odchodzić od zmysłów. Ale tej nocy myślę, że widzę, iż zmienia się kolejna rzecz. Z każdym nowym dniem, pomimo naszej skrajnej normalności - tracimy jej część. Albo zastępujemy nową.
Mówiłem już wcześniej, że coś związane z Tobą jest niebezpieczne? Tak naprawdę już dawno przestałem się Ciebie bać.
Przysięgam, czuję, jakbyś zwyczajnie przyszedł po mnie po to, aby mnie wykończyć. Czy tym razem w końcu tak będzie i dopełnisz naszej normy?
Ale Ty dalej nachylasz się nade mną. Nie boisz się? W końcu mimo wszystko, ja dalej mam swój nóż. Mogę go w każdej chwili wykorzystać i pozbawić Cię życia. Życia, o które zawsze tak bardzo walczyłeś. O które obydwaj walczymy.
Stoisz tak jeszcze, po czym przekręcasz głowę tak, że twoje włosy łaskoczą mnie w policzek i przykładasz usta do mojej skroni. I tak stoisz. Kolejną i kolejną chwilę.
A mi wypada z dłoni nóż sprężynowy. To jest gorsze od najgorszej walki.
Przesuwasz ustami od mojej skroni, po policzku, aż do kącika ust i tam się zatrzymujesz. I nic więcej nie miało się stać. Próbuję Ci spojrzeć w oczy, ale jest za ciemno, a Twoja grzywka przykrywa mi widok. Jeszcze czuję Twoje zimne usta na moim rozgrzanym od biegu policzku. Czuje ten kontrast pomiędzy nami. Kolejny, który nas dzieli.
Odsuwasz się zaraz, patrzysz na mnie z politowaniem, jakbyś się zasmucił moim zachowaniem, po czym zaciągasz się na nowo tym samym papierosem.
Papierosem, który tym razem miał zobaczyć nową sytuację. I kompletnie niezrozumiałą.
- Mam dosyć tych walk. - mówisz cicho, po czym patrzysz na mnie jeszcze, odwracasz się i odchodzisz. A ja nic się nie odzywając, pozwalam to zrobić.
Jeśli miałbym coś rzec na temat chaosu w mojej głowie to tylko to, że dzięki twoim ruchom, zaprowadziłeś nową normalność w naszej małej codzienności. Codzienności z większą ilością pretekstów do uchwycenia Cię w swoich myślach. Bo tego w tym momencie chcesz, prawda? Chciałeś, abym się głowił, co mogłeś mi tym przekazać, o co chodzi. Chciałeś skołować kogoś, kto z reguły pozbawia logicznego myślenia innych. Ale Ty nie jesteś człowiekiem. Ty masz do tego prawo. Twoje prawa ustalam ja jako Twój bóg. I właśnie odznaczasz jedno z nich.
Patrzę na Twoją zanikającą sylwetkę, po czym puszczam się w pościg za Tobą, aby móc wyrazić zgodę na Twoje postanowienie. Aby móc je przypieczętować. Aby móc wkroczyć w nową, lepszą codzienność. Z Tobą.
Tak więc doganiam Cię. Łapię Cię. Nie puszczam Cię, dopóki mi tego nie wyjaśnisz.
Nowa normalność. Od dziś ja Cię gonię, a Ty próbujesz uciekać. Tylko próbujesz, bez szans.
Twoja siła i moje serce. Moment, w którym wszystko od nowa się narodzi. Nowa codzienność.
Od dziś to ja biegnę do Ciebie.

3 komentarze:

  1. Cześć!
    Na początku chciałabym poprosić, abyś mi zdradziła jak nazywa się ta cholernie klimatyczna muzyka, tak i d e a l n i e wpasowująca się w to ff,
    to ff, które było cholernie, kurewsko (wybacz słownictwo) ciekawe, mocne i... i wow, niesamowite. Poważnie.
    Spodobało mi się. Bardzo. Tak bardzo, że pewnie jeszcze nie raz, nie dwa do niego wrócę.
    Przepraszam za brak konstruktywnego, rozbudowanego komentarza, ale... cóż, godzina...' Zresztą - tu nie ma do pisania nic konstruktywnego, to było po prostu czadowe (żeby znowu nie przeklinać, bo wyjdę na buraka),
    pozdrawiam ciepło i życzę powodzenia na kursie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciemnota ze mnie, usunęłam swój komentarz, Boru Liściasty...
      To jest ''Lithium'' zespołu 9Goats Black Out.
      Dziękuję Ci bardzo ♥

      Usuń
  2. Konbanwa!
    KOCHAM Cię za to opowiadanie! Daje tyle emocji i napięcia podczas czytania, potem schodzę na nieco spokojniejsze przemyślenia i znów pod górkę akcja się pnie. Boskie, nie mogę tego inaczej przedstawić...
    Idealnie wychodzi ci ukazywanie uczuć Izayi. Czuje to całą sobą~
    Dziękuję swoją drogą za zaobserwowanie nas i czytanie notek ♥
    Wybacz, że odpisuję po takim czasie, ale to zwyczajnie z braku czasu. Oczywiście przeczytam wszystkie Twoje cudeńka co do jednego! Je się czyta raz z zapartym tchem i już. Nie dziw się, że tak Cię chwale x3 Ja UWIELBIAM ten styl pisania~
    Pozdrawiam~!

    OdpowiedzUsuń