piątek, 17 lipca 2015

"Pas de deux" - Oneshot

Cześć Wam,
Kompletnie nie wiem co mogę powiedzieć o tym oneshocie. Dla mnie jest on dość dziwny. Czasami sama siebie nie rozumiem i nie rozumiem tego o czym piszę.
Tak w ogóle!
Słyszeliście o tomiku LN poświęconym tylko Izayi? Przekopałam kilka stron internetowych i znalazłam nawet kilka spoilerów, które swoją drogą są całkiem... Smutne. Przynajmniej dla mnie. Podobno bardzo są ukazane wewnętrzne emocje samego Izayi, co on przechodzi, czuje, jak się zmienia...
Nie wiem, czy jesteście na bieżąco z novelką, więc nie chciałabym Wam spoilerować (chociaż mnie kuuuuusiiii~) tego co tam się dzieje. Cóż, rzeknę tylko, iż nie mogę się doczekać aż będzie chociażby po angielsku do przeczytania.
I tak już nawiązując do novelek. Nie wiem czy wiecie, ale Kotori zrobiło ankietkę na temat Light Novel (---> Tutaj <---) i wiecie... Jeśli drrr!! zdobędzie dużo głosów, to może będzie cień szansy, że wydadzą to tutaj, w Polsce. Byłoby miło, czyż nie? Więc jak ktoś... Coś... ;>
Nie przedłużając:



''Pas De Deux''


Dryfuję. Można by rzec, że poruszanie się z dziecinną łatwością na wysokościach jest czymś chorym i trudnym do pojęcia. Sądzę, że tylko ci, którzy nigdy nie próbowali, są zdolni do takiego stwierdzenia. Nie należę do nich ja, nie należą do tych osób ludzie, którzy próbowali popełnić samobójstwo na jakimkolwiek z pięter. Ponieważ jesteśmy ludźmi, nawet najmniejsza wysokość wywołuje u nas lęk i strach. Nawet najmniejsza pokonana wysokość jest powodem do dumy i chwalenia się. Dlaczego? Tylko dlatego, że złamaliśmy jakąś odgórną barierę, która chroni nas przed popełnianiem błędów. Niestety przez nią nie możemy czuć się wolni. A gdy już się tacy poczujemy... Albo opuścimy to miejsce, nie zdążywszy rozłożyć skrzydeł i upadając na zimny beton, albo przeżyjemy. Silniejsi niż zawsze.
Postawiłem jedną stopę na krawędzi dachu, całkowicie pewien swego ruchu. Lecz czy były kiedykolwiek dni, kiedy nie byłem czegoś pewny? Dni, w których czegoś nie planowałem, choć chciałem? W tych dniach pojawiał się Shizuo. Jeśli tylko w danym dniu pojawiał się ten blondyn, automatycznie mogłem uznać wszystko co zaplanowane za przekreślone. Nie mogłem nad tym zapanować.
Nie mogłem zapanować nad nim.
Postawiłem drugą stopę na krawędzi dachu, już wiedząc, że jeśli za bardzo się przechylę, to mogę spaść. I nie przeżyć. Wybieranie sobie dziesięciopiętrowego wieżowca na takie wyczyny jest dość ryzykowne. Mimo to... Czym byłoby moje życie bez ryzyka? Dlatego też istnieje w nim Shizu-chan. Jako moje ryzyko, ale jednocześnie bezpieczne ryzyko. Stałe. Niezmienne. To, że nie umiem go przewidzieć nic nie znaczy. Nawet jeśli nie znam jego ruchów, to mam tę świadomość, że one chociaż nadejdą. Jedyna rzecz wiadoma dla mnie z jego strony. Dlatego to moje ryzyko jest takie pewne. Dlatego tak przy nim trwam.
Poczułem nagły podmuch wiatru, więc chcąc go wykorzystać, rozłożyłem ręce i odchyliłem lekko głowę, aby świeży powiew rozwiał mi włosy i przewinął się przez moją kurtkę.
Nawet on był niebezpieczny. Tak potrzebny, a jednocześnie niszczycielski. Mógłbym uznać, że na tej wysokości nawet on chce dopełnić ryzyka i zepchnąć mnie z krawędzi.
Przystąpiłem parę kroków, delikatnie, jakby podłoże pode mną miało się za moment zawalić. Kroki nie były zbyt długie. Robiłem minimalne przerwy, aby zwyczajnie nie stracić czujności i z własnej głupoty nie spaść. Co nie znaczyło, że nie próbowałem czegoś nowego. Gdy wyciągnąłem prawą nogę i oparłem ją na palcach stopy, od razu odbiłem się i wciąż z rozłożonymi rękoma okręciłem gwałtownie wokół własnej osi, aby za moment postawić lewą stopę obok i zachować równowagę.
Igrałem z życiem. Inaczej tego nazwać nie umiem.
Co chwila przystępowałem z nogi nogę, podskakiwałem, aby z dumą stanąć z powrotem na nogi. Spacerowałem tyłem, spoglądając co chwila w dół. Na moich ludzi.
Tak, to prawda. Niszczyłem im życia. Kochałem to robić, kochałem patrzeć jak są bezradni. Od czasu do czasu kochałem też wybierać sobie na cel przypadkową osobę, aby tylko pobawić się jej kosztem i zostawić, aby mnie znienawidziła. Karmiłem się ich negatywnymi uczuciami. Im bardziej okropne były, tym lepiej się czułem. Manipulowałem. Tak. I wcale się z tym nie kryłem.
Po paru krokach znudziło mi się takie bezcelowe spacerowanie, więc usiadłem przy krawędzi, obserwując co się dzieje na dole. Jestem niemalże przekonany, że gdyby siedziała obok mnie całkiem normalna istota - zanudziłaby się. W przeciwieństwie do mnie nie zobaczyłaby nic nadzwyczajnego i ciekawego w ruchu ulicznym pod tym wieżowcem. A mnie mogła uszczęśliwić najmniejsza drobnostka. Nie musiało się dziać nie wiadomo co. Mi wystarczyło samo to, że widziałem różne emocje na twarzach tych wszystkich osób. Nawet, gdy szli sami, z nikim nie rozmawiając... Ich mimika twarzy zdradzała emocje związane z przemyśleniami.
To wszystko nie znaczy, że nie uwielbiam dziwnych, niecodziennych zdarzeń. Nie znaczy, że nie ekscytuję się uczuciami wywołanymi przez niespodziewane przypadki.
Dlatego tak często denerwowałem Shizuo. Dlatego tak często robiłem wszystko, by powodował wypadki, by niszczył, robił zamęt. Aby zobaczyć te wszystkie uczucia na twarzach innych. Był tylko moim narzędziem tortur. Tortur wewnętrznych emocji każdego człowieka, które tak bardzo chcą ukryć, a które mimowolnie wypływają na ich oblicza. Bez niego nie byłoby to takie proste.
Może trochę nieświadomie... Pomagał mi w moich planach.
Nieprzewidywalny. Lecz tak przewidywalny, gdy stwarzał ryzyko. Dla mnie i dla innych ludzi. Moje ryzyko. Mój fakt, że nie wiem co zrobi, ale jednocześnie wiem. Czy to nie cudowne?
Mógłbym się w tej chwili tak pogubić w tym co Shizuo robi. Gdyby był przewidywalny nie byłoby to takie proste. Nie mógłby być tym narzędziem. Dlatego nie chcę by się zmieniał.
Potworne narzędzie nad ludźmi. Potwór w rękach boga. Nieświadomy, że w tych rękach się znajduje, ale niemogący nic z tym zrobić. Rękach, które tak często same niszczyły. Potwór niszczący fizycznie i bóg niszczący psychicznie. Idealnie zgrani.
Obróciłem się na plecy, wywijając jeden kącik ust do uśmiechu. Jakie to było cudowne. On tam na dole, moje narzędzie. Ja tu na górze. Bóg nad ludźmi. Brzmi trochę jak teatr kukiełkowy, gdy to jedna osoba siedzi na górze i pociąga za sznureczki, aby lalki tańczyły jak on tego chce.
Dzięki Shizu-chanowi nie musiałem nic robić. Wypuściłem swoją zabawkę, aby niszczyła ludzi. A ja dzięki temu mogę tylko patrzeć. Bez wysiłku. Idealna synchronizacja. Ja i on. Kiedy ja się ruszam, on idzie w moje ślady. Gdy on zaczyna, staram się go dogonić. Nasz mały, prywatny taniec. Taniec, gdzie najpierw prowadzimy siebie nawzajem, by po chwili wypuścić siebie z objęć i indywidualnie rozpocząć działanie. Taki taniec wygląda trochę jak mechanizm. Robimy już to wszystko automatycznie. A to wszystko dlatego, że po tylu latach jesteśmy tego nauczeni na pamięć.
Zaśmiałem się cicho do swoich myśli i przeciągnąłem, przez co ręce zaczęły wystawać poza krawędź budynku. Po paru minutach takiego bezczynnego leżenia, wstałem i otrzepałem się z niewidocznego kurzu. Zerknąłem po raz ostatni na ludzi kątem oka.
Jak bóg... Sam na górze, podczas, gdy moi ludzie walczą o życie tam na dole. Mógłbym poczuć się tu samotny, gdybym na nich nie patrzył. Odczuwałbym tę ciszę i poczucie bycia samym. Lecz, wystarczy jedno spojrzenie w dół, aby to wszystko zniknęło. Niesamowite. Niesamowite jak na mnie działali.
Westchnąłem i dość radosnym krokiem, usatysfakcjonowany tym wszystkim co mnie otacza, zszedłem szybko na dół.

Dopełnieniem tego wszystkiego jest walka. Jeśli nie walczysz, nie sprawdzasz na czas swoich umiejętności, przez co odpadasz z gry. I nie możesz wygrać ostatecznej rozgrywki.
Gdyby miał określić nasze gonitwy poprzez muzykę, zdecydowałbym się na coś, co z powolnego tempa zamienia się w prawdziwe tornado. Nie określałoby ono tylko naszych kłótni i walk.
Gdy słyszy się muzykę, która ze spokojnej powoli, stopniowo, kolejnymi nowymi nutami i dźwiękami przeradza się w naprawdę coś głośnego, coś, co wręcz krzyczy tak, że chcemy dołączyć, zaczyna się ją przyrównywać do ludzkich emocji. Bo my jesteśmy jak muzyka. Można na ten przykład wziąć chociażby wkurzenie Shizuo. Ze spokojnego, powoli, wolnymi kroczkami przeradza się w burzę nie do ogarnięcia. Dlatego taka muzyka w nas gra. A ja się do niej dopasowuję.
Gdy rzucam w niego kilkoma zdaniami, a potem wraz z nimi kilkoma nożykami, które chcąc, nie chcąc Shizu-chan łamie, zaczyna się nasz taniec. Od powolnych rytmów. Jego kroków w moją stronę, które świadczą, że zaraz akcja zacznie się rozwijać. Od moich kroków, które stawiam do tyłu, aby móc się przygotować na kolejne kroki w stronę ucieczki przed nim. To się nazywa synchronizacja. Narzędzie działa zgodnie z wolą boga. Po niedługim czasie, dochodzi nowy rytm. Szum wyrywanych znaków, trzask zgniatanego metalu, czy huk upadających ciężkich rzeczy. To wszystko to melodia dla naszych uszu. I kolejne kroki. Tym razem stawiane bardziej chaotycznie, bo muzyka przyspiesza. Kolejny dźwięk jest gotowy do wykonania, gdy znak drogowy leci w moją stronę i nie trafiając, upada na asfalt.
A to wszystko zbiera się razem i kończy jego wrzaskiem, gdy ja uciekam, wywijam się z zasięgu jego wzroku, a on nie może mnie znaleźć. Ogłuszającym dla tych, co stoją bliżej. Przerażającym dla tych, co stoją dalej i nie wiedzą gdzie się schować. Są to właśnie te ostatnie sekundy melodii, gdzie wszystkie dźwięki zbierają się razem, próbując skończyć piosenkę. Po krótkich chwilach od ostatniej sekundy tańca, wszystko ucicha. I wraca ten sam spokój, co był przed spektaklem.
A ja, już schowany bezpiecznie widzę ile emocji to wszystko wywołało na twarzach przypadkowych ludzi. Strach, przerażenie, ukrytą głęboko ekscytację, zszokowanie, bezradność i wiele więcej... Tyle tego jest. tyle się tego wylewa z ludzi. Tyle tego kryje się w nas! Tak dużo, że aż nas samych przerasta! Tak niesamowitych, że sami nad nimi nie panujemy!
Właśnie tak to wszystko działa... Nasz krótki, codzienny taniec, nasza krótka zagrana melodia... Nasza synchronizacja, nasi widzowie... Widzowie życia, spektaklu, Pas de deux życia.
Więc, Shizuo-kun...
Tańczmy codziennie. Tańczmy codziennie coraz więcej. Razem, już zawsze.
Jako idealnie dopasowani, idealnie odwzorowani. Ja i ty. Jako jedna machina. Wprowadzajmy nowy zamęt na tym świecie. Wprowadzajmy nowy rytm. Od nowa. Od nowa. I od nowa.
Tańcz ze mną i nie przestawaj. Bo Pas de deux nie da się samemu zacząć. Ani samemu skończyć.

3 komentarze:

  1. Hej~!
    Na początku powiem, że ja chcę ten tomik LN tylko o Izayi! Przecież to skarbnica wiedzy, prawdziwy skarb! Fajnie, że piszesz o tej ankiecie bo osobiście chyba bym się o niej nie dowiedziała gdyby nie ty. Także przyczynie się do niej i może będzie większy ten cień szansy na wydanie... Chciałabym!
    Czasem chyba każdy siebie nie rozumie xd Opowiadanie przypadło mi do gustu. Lubię gdy Izaya prowadzi taki monolog uwzględniając w to sprawy Boga i ludzi i co najważniejsze, Shizu-chana.
    Było dynamicznie i w pewnym sensie bałam się, że nagle skoczy, wiesz Izaya to Izaya~
    Taniec ze śmiercią tak do niego pasuje, a końcówka tak mi się spodobała i tak ładnie zwięńczyła te przemyślenia!
    Pierwszy raz komentuję, bo w sumie pierwszy raz jestem tu na dłużej od zaobserwowania xd
    Jeśli masz ochotę na naszą Shizayę to zapraszam :)
    http://catch-me-my-monster.blogspot.com/

    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie piszesz, mam nadzieję że nie przestaniesz jak większość utalentowanych ludzi :< One shocik całkiem przyzwoity :D Co do tego tomiku o Izayi.. Ile ja bym dala żeby go przeczytać! *-* Weny życzę ~

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja nienawidzę twoich one-shotów? Song-ficków? Nie wiem jak to nazwać...
    Są przepiękne! Każde słowo wydaje się być na swoim miejscu idealnie dobrane i dopasowane. A co najgorsze po przeczytaniu wszystkiego zostaje tam w tobie kompletna pustka! Nie wiesz co masz napisać w komentarzu jakbyś zaczynała wolniej myśleć dusząc się powietrzem świata który biegnie szybciej od ciebie... okropne uczucie naprawdę.... I mimo tego nie potrafię sobie odmówić przeczytania jeśli cokolwiek wstawisz, bo to jest po prostu za dobre żeby to zostawić.
    Matko jaki ja mam problem żeby coś u ciebie skomentować X.x wybacz, że wylewam swoje żale....
    Powiem jeszcze tylko że Izaya ma jakiś super wzrok... oglądać twarze ludzi i emocje na nich z 9 piętra.... szacun.....
    Weny~.....

    OdpowiedzUsuń