Kompletnie nie wiem co mogę powiedzieć o tym oneshocie. Dla mnie jest on dość dziwny. Czasami sama siebie nie rozumiem i nie rozumiem tego o czym piszę.
Tak w ogóle!
Słyszeliście o tomiku LN poświęconym tylko Izayi? Przekopałam kilka stron internetowych i znalazłam nawet kilka spoilerów, które swoją drogą są całkiem... Smutne. Przynajmniej dla mnie. Podobno bardzo są ukazane wewnętrzne emocje samego Izayi, co on przechodzi, czuje, jak się zmienia...
Nie wiem, czy jesteście na bieżąco z novelką, więc nie chciałabym Wam spoilerować (chociaż mnie kuuuuusiiii~) tego co tam się dzieje. Cóż, rzeknę tylko, iż nie mogę się doczekać aż będzie chociażby po angielsku do przeczytania.
I tak już nawiązując do novelek. Nie wiem czy wiecie, ale Kotori zrobiło ankietkę na temat Light Novel (---> Tutaj <---) i wiecie... Jeśli drrr!! zdobędzie dużo głosów, to może będzie cień szansy, że wydadzą to tutaj, w Polsce. Byłoby miło, czyż nie? Więc jak ktoś... Coś... ;>
Nie przedłużając:
''Pas De Deux''
Dryfuję. Można by rzec, że poruszanie się z dziecinną łatwością na
wysokościach jest czymś chorym i trudnym do pojęcia. Sądzę, że tylko ci,
którzy nigdy nie próbowali, są zdolni do takiego stwierdzenia. Nie
należę do nich ja, nie należą do tych osób ludzie, którzy próbowali
popełnić samobójstwo na jakimkolwiek z pięter. Ponieważ jesteśmy ludźmi,
nawet najmniejsza wysokość wywołuje u nas lęk i strach. Nawet
najmniejsza pokonana wysokość jest powodem do dumy i chwalenia się.
Dlaczego? Tylko dlatego, że złamaliśmy jakąś odgórną barierę, która
chroni nas przed popełnianiem błędów. Niestety przez nią nie możemy czuć
się wolni. A gdy już się tacy poczujemy... Albo opuścimy to miejsce,
nie zdążywszy rozłożyć skrzydeł i upadając na zimny beton, albo
przeżyjemy. Silniejsi niż zawsze.
Postawiłem
jedną stopę na krawędzi dachu, całkowicie pewien swego ruchu. Lecz czy
były kiedykolwiek dni, kiedy nie byłem czegoś pewny? Dni, w których
czegoś nie planowałem, choć chciałem? W tych dniach pojawiał się Shizuo.
Jeśli tylko w danym dniu pojawiał się ten blondyn, automatycznie mogłem
uznać wszystko co zaplanowane za przekreślone. Nie mogłem nad tym
zapanować.
Nie mogłem zapanować nad nim.
Postawiłem
drugą stopę na krawędzi dachu, już wiedząc, że jeśli za bardzo się
przechylę, to mogę spaść. I nie przeżyć. Wybieranie sobie
dziesięciopiętrowego wieżowca na takie wyczyny jest dość ryzykowne. Mimo
to... Czym byłoby moje życie bez ryzyka? Dlatego też istnieje w nim
Shizu-chan. Jako moje ryzyko, ale jednocześnie bezpieczne ryzyko. Stałe.
Niezmienne. To, że nie umiem go przewidzieć nic nie znaczy. Nawet jeśli
nie znam jego ruchów, to mam tę świadomość, że one chociaż nadejdą.
Jedyna rzecz wiadoma dla mnie z jego strony. Dlatego to moje ryzyko jest
takie pewne. Dlatego tak przy nim trwam.
Poczułem
nagły podmuch wiatru, więc chcąc go wykorzystać, rozłożyłem ręce i
odchyliłem lekko głowę, aby świeży powiew rozwiał mi włosy i przewinął
się przez moją kurtkę.
Nawet on był
niebezpieczny. Tak potrzebny, a jednocześnie niszczycielski. Mógłbym
uznać, że na tej wysokości nawet on chce dopełnić ryzyka i zepchnąć mnie
z krawędzi.
Przystąpiłem parę kroków,
delikatnie, jakby podłoże pode mną miało się za moment zawalić. Kroki
nie były zbyt długie. Robiłem minimalne przerwy, aby zwyczajnie nie
stracić czujności i z własnej głupoty nie spaść. Co nie znaczyło, że nie
próbowałem czegoś nowego. Gdy wyciągnąłem prawą nogę i oparłem ją na
palcach stopy, od razu odbiłem się i wciąż z rozłożonymi rękoma
okręciłem gwałtownie wokół własnej osi, aby za moment postawić lewą stopę obok i
zachować równowagę.
Igrałem z życiem. Inaczej tego nazwać nie umiem.
Co
chwila przystępowałem z nogi nogę, podskakiwałem, aby z dumą stanąć z
powrotem na nogi. Spacerowałem tyłem, spoglądając co chwila w dół. Na
moich ludzi.
Tak, to prawda. Niszczyłem
im życia. Kochałem to robić, kochałem patrzeć jak są bezradni. Od czasu
do czasu kochałem też wybierać sobie na cel przypadkową osobę, aby
tylko pobawić się jej kosztem i zostawić, aby mnie znienawidziła.
Karmiłem się ich negatywnymi uczuciami. Im bardziej okropne były, tym
lepiej się czułem. Manipulowałem. Tak. I wcale się z tym nie kryłem.
Po
paru krokach znudziło mi się takie bezcelowe spacerowanie, więc
usiadłem przy krawędzi, obserwując co się dzieje na dole. Jestem
niemalże przekonany, że gdyby siedziała obok mnie całkiem normalna
istota - zanudziłaby się. W przeciwieństwie do mnie nie zobaczyłaby nic
nadzwyczajnego i ciekawego w ruchu ulicznym pod tym wieżowcem. A mnie
mogła uszczęśliwić najmniejsza drobnostka. Nie musiało się dziać nie
wiadomo co. Mi wystarczyło samo to, że widziałem różne emocje na
twarzach tych wszystkich osób. Nawet, gdy szli sami, z nikim nie
rozmawiając... Ich mimika twarzy zdradzała emocje związane z
przemyśleniami.
To wszystko nie znaczy,
że nie uwielbiam dziwnych, niecodziennych zdarzeń. Nie znaczy, że nie
ekscytuję się uczuciami wywołanymi przez niespodziewane przypadki.
Dlatego
tak często denerwowałem Shizuo. Dlatego tak często robiłem wszystko, by
powodował wypadki, by niszczył, robił zamęt. Aby zobaczyć te wszystkie
uczucia na twarzach innych. Był tylko moim narzędziem tortur. Tortur
wewnętrznych emocji każdego człowieka, które tak bardzo chcą ukryć, a
które mimowolnie wypływają na ich oblicza. Bez niego nie byłoby to takie
proste.
Może trochę nieświadomie... Pomagał mi w moich planach.
Nieprzewidywalny.
Lecz tak przewidywalny, gdy stwarzał ryzyko. Dla mnie i dla innych
ludzi. Moje ryzyko. Mój fakt, że nie wiem co zrobi, ale jednocześnie
wiem. Czy to nie cudowne?
Mógłbym się w
tej chwili tak pogubić w tym co Shizuo robi. Gdyby był przewidywalny
nie byłoby to takie proste. Nie mógłby być tym narzędziem. Dlatego nie
chcę by się zmieniał.
Potworne
narzędzie nad ludźmi. Potwór w rękach boga. Nieświadomy, że w tych
rękach się znajduje, ale niemogący nic z tym zrobić. Rękach, które tak
często same niszczyły. Potwór niszczący fizycznie i bóg niszczący
psychicznie. Idealnie zgrani.
Obróciłem
się na plecy, wywijając jeden kącik ust do uśmiechu. Jakie to było
cudowne. On tam na dole, moje narzędzie. Ja tu na górze. Bóg nad ludźmi.
Brzmi trochę jak teatr kukiełkowy, gdy to jedna osoba siedzi na górze i
pociąga za sznureczki, aby lalki tańczyły jak on tego chce.
Dzięki
Shizu-chanowi nie musiałem nic robić. Wypuściłem swoją zabawkę, aby
niszczyła ludzi. A ja dzięki temu mogę tylko patrzeć. Bez wysiłku.
Idealna synchronizacja. Ja i on. Kiedy ja się ruszam, on idzie w moje
ślady. Gdy on zaczyna, staram się go dogonić. Nasz mały, prywatny
taniec. Taniec, gdzie najpierw prowadzimy siebie nawzajem, by po chwili
wypuścić siebie z objęć i indywidualnie rozpocząć działanie. Taki
taniec wygląda trochę jak mechanizm. Robimy już to wszystko
automatycznie. A to wszystko dlatego, że po tylu latach jesteśmy tego
nauczeni na pamięć.
Zaśmiałem się cicho
do swoich myśli i przeciągnąłem, przez co ręce zaczęły wystawać poza
krawędź budynku. Po paru minutach takiego bezczynnego leżenia, wstałem i
otrzepałem się z niewidocznego kurzu. Zerknąłem po raz ostatni na ludzi
kątem oka.
Jak bóg... Sam na górze,
podczas, gdy moi ludzie walczą o życie tam na dole. Mógłbym poczuć się
tu samotny, gdybym na nich nie patrzył. Odczuwałbym tę ciszę i poczucie
bycia samym. Lecz, wystarczy jedno spojrzenie w dół, aby to wszystko
zniknęło. Niesamowite. Niesamowite jak na mnie działali.
Westchnąłem i dość radosnym krokiem, usatysfakcjonowany tym wszystkim co mnie otacza, zszedłem szybko na dół.
Dopełnieniem
tego wszystkiego jest walka. Jeśli nie walczysz, nie sprawdzasz na czas
swoich umiejętności, przez co odpadasz z gry. I nie możesz wygrać
ostatecznej rozgrywki.
Gdyby miał określić nasze gonitwy
poprzez muzykę, zdecydowałbym się na coś, co z powolnego tempa zamienia
się w prawdziwe tornado. Nie określałoby ono tylko naszych kłótni i
walk.
Gdy słyszy się muzykę, która ze
spokojnej powoli, stopniowo, kolejnymi nowymi nutami i dźwiękami
przeradza się w naprawdę coś głośnego, coś, co wręcz krzyczy tak, że
chcemy dołączyć, zaczyna się ją przyrównywać do ludzkich emocji. Bo my
jesteśmy jak muzyka. Można na ten przykład wziąć chociażby wkurzenie
Shizuo. Ze spokojnego, powoli, wolnymi kroczkami przeradza się w burzę
nie do ogarnięcia. Dlatego taka muzyka w nas gra. A ja się do niej
dopasowuję.
Gdy rzucam w niego kilkoma
zdaniami, a potem wraz z nimi kilkoma nożykami, które chcąc, nie chcąc
Shizu-chan łamie, zaczyna się nasz taniec. Od powolnych rytmów. Jego
kroków w moją stronę, które świadczą, że zaraz akcja zacznie się
rozwijać. Od moich kroków, które stawiam do tyłu, aby móc się
przygotować na kolejne kroki w stronę ucieczki przed nim. To się nazywa
synchronizacja. Narzędzie działa zgodnie z wolą boga. Po niedługim
czasie, dochodzi nowy rytm. Szum wyrywanych znaków, trzask zgniatanego
metalu, czy huk upadających ciężkich rzeczy. To wszystko to melodia dla
naszych uszu. I kolejne kroki. Tym razem stawiane bardziej chaotycznie,
bo muzyka przyspiesza. Kolejny dźwięk jest gotowy do wykonania, gdy znak
drogowy leci w moją stronę i nie trafiając, upada na asfalt.
A
to wszystko zbiera się razem i kończy jego wrzaskiem, gdy ja uciekam,
wywijam się z zasięgu jego wzroku, a on nie może mnie znaleźć.
Ogłuszającym dla tych, co stoją bliżej. Przerażającym dla tych, co stoją
dalej i nie wiedzą gdzie się schować. Są to właśnie te ostatnie sekundy
melodii, gdzie wszystkie dźwięki zbierają się razem, próbując skończyć
piosenkę. Po krótkich chwilach od ostatniej sekundy tańca, wszystko ucicha. I wraca ten sam spokój, co był przed spektaklem.
A ja, już schowany
bezpiecznie widzę ile emocji to wszystko wywołało na twarzach
przypadkowych ludzi. Strach, przerażenie, ukrytą głęboko ekscytację,
zszokowanie, bezradność i wiele więcej... Tyle tego jest. tyle się tego
wylewa z ludzi. Tyle tego kryje się w nas! Tak dużo, że aż nas samych
przerasta! Tak niesamowitych, że sami nad nimi nie panujemy!
Właśnie
tak to wszystko działa... Nasz krótki, codzienny taniec, nasza krótka
zagrana melodia... Nasza synchronizacja, nasi widzowie... Widzowie
życia, spektaklu, Pas de deux życia.
Więc, Shizuo-kun...
Tańczmy codziennie. Tańczmy codziennie coraz więcej. Razem, już zawsze.
Jako
idealnie dopasowani, idealnie odwzorowani. Ja i ty. Jako jedna machina. Wprowadzajmy nowy zamęt na tym świecie. Wprowadzajmy nowy rytm. Od nowa. Od nowa. I od nowa.Tańcz ze mną i nie przestawaj. Bo Pas de deux nie da się samemu zacząć. Ani samemu skończyć.