środa, 21 stycznia 2015

''Czas nie będzie na nas czekał'' Prolog (''Mushi" songfic)

Dobry wieczór.
Tak na początek chciałabym życzyć wszystkim spóźnione Wszystkiego Najlepszego w nowym roku.
Wracam po niezapowiedzianej przerwie i jest mi niezmiernie głupio, że tyle czasu nic nie dodałam. Przepraszam, po raz już nie wiem który. Naprawdę mi głupio.
Nie obijałam się, przyznając szczerze. I dalej, szczerze mówiąc, ostatnio mam coraz więcej rzeczy dość. Chcę wakacji :|
Teraz mam ferie, mam czas na nadrobienie każdej najdrobniejszej zaległości, a obijam się. Nic mi się nie chce. No cóż, peszek.
Amh, pewnie już każdy wie, że wydadzą mangową wersję Durarary. Mimo, że to nie novelka, to jestem naprawdę szczęśliwa, że ktoś się tym tytułem zainteresował. A, no i nowe odcinki drugiego sezonu. Nie chcę krakać, ale anime zapowiada się cudnie, dobrze trzymają poziom, oby tego nie zawalili (jak w przypadku Tokyo Ghoula D:). Jedynie mam pretensje do 2 odcinka, gdzie robotę zawalili tłumacze i wyszło, że Izaya nienawidzi wszystkich z wyjątkiem Shizusia. Juhuhuhuhu, Shizaya żyje!
Dobra, nie przedłużam.
To co widzicie niżej, to prolog czegoś, co pewnie będzie długie. Nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo bałam się ruszyć ten pomysł na opowiadanie. Jest po prostu inny... dziwny? To jest to opowiadanie, o którym wspomniałam w notce wstępnej. I strasznie boję się je schrzanić.
Powiem Wam jeszcze, że nic na temat fabuły nie zdradzę, bo każde słowo to spoiler. XD
Nie wiem co ile będzie wychodzić notka (błagam, niech ja zacznę wstawiać coś częściej D:), ale mam już trochę pierwszego rozdziału. A obiecywać nie mam już zamiaru, bo kończy się jak kończy, ugh.
Prolog opieram na piosence ''Mushi'' zespołu Dir en Grey. Prawdopodobnie w epilog też wplotę piosenkę.
Tak więc - miłego czytania.


''Czas nie będzie na nas czekał'' - Prolog



"Nie potrafię się nikomu zwierzyć.
Nie potrafię już nikomu zaufać.
Nie widzicie tego, że nawet światło wkrótce umrze, gasnąc.
Moją słabością a zarazem przeszłością, jest to, że nie potrafię się otworzyć."


Miałem na sobie jedynie poszarpane w niektórych miejscach ubrania. Ostatki z tego, ile wysiłku włożyłeś w przekonywanie mnie do swych racji. Ta kurtka, to ubranie, których strzępy pozostały na mym ciele, świadczą jak bardzo jesteś naiwny i jak Twoje słowa są nic nie warte. Cholernie. I na co nam to było? Dopóki one zostały całe, nie zachowując na sobie oznak ludzkiej głupoty, było w porządku. Nie chciałem tego tracić.
Tak naprawdę nic do mnie nie docierało. Moje już i tak wychudzone emocje, stały się jedynie cienką warstewką lodu. To był chyba jedyny powód, aby jeszcze nie podejmować pochopnych decyzji. Musiałem sam zapanować nad sytuacją. Bo ty już nie mogłeś.
Więc klęczałem w śniegu, spoglądając na niebo. Lekko granatowe chmury przecinała piękna jasna poświata, stworzona z niewielkich białych płatków. W mojej specyfice leży odmienność i zachwyt tym, na co inni nie zwracają większej uwagi. W wieku dziecięcym ludzie to potrafią. Dopiero potem ta umiejętność zanika. Niestety ja, znudzony swoim życiem nie odepchnąłem tej umiejętności. Umocnienie jej jest najlepszym na co mnie stać.
Tak więc stałem się dzieckiem. Rozwydrzonym i nie dającym spokoju. Kłopotliwym i nerwowym. Zbuntowanym bachorem. Lecz wciąż dzieckiem.
A Ty byłeś moim opiekunem. Choć mogło się zdawać, że to ja się Tobą opiekuję.
Zdajesz sobie sprawę, że teraz nie miałeś prawa odejść? Nie miałeś prawa zostawiać niemowlęcia. Dzieciaka bez opieki. Po wszystkich swoich słowach nie wolno Ci to było zrobić.

Z chwili na chwilę moje oczy robiły się coraz to większe. Miałem niesamowitą, wręcz chorą ochotę zacząć się śmiać, ponieważ nie wiedziałem co się dzieje. Owszem, widziałem wszystko, słyszałem, ale czułem się jak ślepiec. Wizję zakrywała mi puszysta mgła, kłębiąc się i kłębiąc, abym pozostał w jak najgorszej nieświadomości. Tym razem jak niewinne dziecko, które chroni się przed zobaczeniem najgorszego. Bo może to się wyryć w jego psychice. Bo może po tym przestać normalnie funkcjonować. Bo powodów jest masę, a z każdym nowym, dorosły jest przekonany, że musi zasłonić młodszemu oczy. Pomimo bycia tym dzieckiem, moja psychika już i tak była nie do odratowania.
Więc skoro ja jestem dzieckiem, to dlaczego Ty postanowiłeś nie zakrywać mi oczu, tylko zgrabnie zawiązać supełek na moich rzęsach, aby skutecznie zmusić mnie do patrzenia? Tak bardzo pragnąłeś wprowadzić mnie w swój świat, jednocześnie samemu się zmieniając. Jakaś chora, całkowicie popieprzona przysięga, że gdy ja spojrzę w oczy tłumu, Ty spojrzysz w oczy strachowi. Coś za coś, oko, za oko. Twoje ukryte cele nie wypaliły, a cienka, wręcz niewidoczna niteczka zawisła przed moim spojrzeniem usilnie każąc mi patrzeć. Bo już nie było wyjścia. Stało się.
- Nie mogę żyć, nie potrafię żyć.
Było za późno. Teraz, kiedy mam szansę wypowiedzieć te słowa... Nie potrafię. Nie chcę. Zaprzysiągłem Ci, że jeśli coś pójdzie nie tak, przestaniesz zwracać uwagę na moje próby samobójcze. Pozwolisz mi odejść. Mam okazję, której nie wykorzystuję. Bo dalej mnie trzymasz. W inny, chory sposób. A ja... Pragnę cofnąć czas.
Ale czas nie będzie na mnie czekał.

Zawisłem nad czarnym cieniem, zasnutym bordową poświatą. Cholera, to już były plamy, czy moje przewidzenia? Czy może ta mgła za moimi oczami starała się mnie pozbawić rozsądku i pokazać, że nawet Twój obraz mi się rozmywa?
Ludzie wokół mnie porozumiewali się w nieznanym mi języku. Kompletnie zapomniałem jak używać poprawnie słuchu, dzięki któremu mózg przetwarza nadawane informacje. Nie używałem też języka. Równie dobrze mógłby mi go ktoś teraz odciąć. Ja sam nie dałem rady go odgryźć. A przecież tak uwielbiałem kolor krwi...
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że za dużo krwi się przelało.
Patrzyłem przed siebie i wyczułem, że świdrujące mnie na wskroś oczy oczekują czegoś. Nie wiedziałem jedynie czego.
- Nie potrafię nikomu się zwierzyć! - wywrzeszczałem pewnego dnia do Ciebie, dając upust emocji. - Rozumiesz?! Nie potrafię już nikomu zaufać!
Pomimo, iż zaskoczyłem Cię tymi słowami, tym tonem, Ty dalej patrzyłeś na mnie tym swoim delikatnym wzrokiem.
Pomimo tych słów, mówiąc Ci je, w jakiś sposób Tobie zaufałem. A Ty bez jakiegokolwiek zająknięcia odpowiedziałeś, że nauczysz mnie ufać. Bo tylko Ty wiedziałeś o mojej tajemnicy. Złożyłem Ci obietnicę, a Ty natomiast przyjąłeś ją, obiecując coś w zamian. Teraz, gdy o tym myślę... Brzmi jak handel życiem. Ty trzymasz mnie, ja Ciebie.

Machinalnie przeniosłem wzrok na biały fragment czegoś na co patrzyłem zdumiony. Szkarłatne plamy zakropiły śnieżnobiałą czystość. Skoro nie kłamałeś, to czemu masz zamiar mnie teraz zostawić?! Gdybyś nie próbował mi udowodnić swoich pozytywnych przekonań co do ludzi, to dalej byłoby w porządku!
Zobacz co zrobili Twoi dobrzy ludzie.
Oni tego nie widzą. Nie widzą, że nawet światło wkrótce umrze, gasnąc. Przez nich moje światło umrze. Zgaśnie. Bezpowrotnie.
I wtedy już nigdy nie pokażesz mi dobra tego świata. Dobra, które nie istnieje. Wiedziałeś to, skrycie zgadzałeś się z moimi przekonaniami, ale dalej pozostałeś uparty.
Przekrzywiłem na bok głowę, nie mogąc zrozumieć, czemu mi to przeszkadza. Ale czyż nie było powiedziane, że jeśli świeci, to tak powinno pozostać?
Powinno, jednak coś może sprawić, że się zabrudzi. Swoim uporem pobrudziłeś swoje światło. A ja zgadzając się na pomoc, jednocześnie wyrażałem niemą zgodę, na to co się wydarzyło.
Może, gdyby moją słabością, a zarazem przeszłością nie było to, że nie potrafię się otworzyć, nic by się nie wydarzyło? Może gdybym to kiedyś wykrzyczał, uwolnił się od tego stwierdzenia, jak mi radziłeś, jutro zobaczyłbym Twoją jasność?
Koniec. Jutro nie istniało.


"Z pewnością coś zyskam, ale dobroć którą pochwyciłem, zniknie..."


Tak więc zyskałem nauczkę.
Nie ufaj nawet najbliższym. Nie w ten sposób. Nie naiwnie. Nigdy.
A Twój duch i Twa dobroć zniknęła. Bezpowrotnie. Bo przecież czasu cofnąć nie mogłem. Nie mogłem Cię zatrzymać, gdy mnie broniłeś. A wiedziałem, że jesteś słabszy. Że gdybym nie stał z boku, może skończyłoby się tylko szpitalem.
Ale się nie skończyło.
Bo nie mogliśmy zostać w domu albo wyjść godzinę później. Cholerne zbiegi okoliczności, cholerni ludzie i cholerny Ty, że mnie nie posłuchałeś. Nie chciałeś poczekać i się nie mieszać.
Nie każdy jest kochany i święty oraz zdolny do zmiany. Nie każdego zatrzymasz.
Nie ma już żadnego wytłumaczenia, ani ratunku.
Bo czas na nas nie zaczekał.


"Moje serce się zamyka, rozpadnie się na części.
Dzień za dniem duszę w sobie łzy, śmiejąc się.
Moje serce pokazało mi, że to w co wierze jest niczym.
Zabił mnie hipokryta."


Delikatny wiatr owiewa moje ciemne włosy i w głowie, na tle wspomnień, jeszcze rozbrzmiewa mi sygnał karetki, którą wezwał ktoś z przechodniów. Sam nie potrafiłem. Nie potrafiłem zrobić nic więcej, oprócz patrzenia się na Ciebie bez końca. Nie chciałem Cię takiego zapamiętać, Tsuki. Może to i samolubne. Może za to co dla mnie zrobiłeś powinienem odwdzięczyć się czymś lepszym niż tylko próbą wymazania z pamięci Twojej bladej twarzy. Może gdybym sam zainterweniował, to odratowałbym cię. 
Wiesz, znam jeden pozytyw Twoich ludzi dzięki temu zdarzeniu. Ktoś w końcu oprócz gapienia się na nas, postanowił wezwać pomoc. Tylko jedna osoba się tym zainteresowała. Reszta robiła z tego zbiegowisko.
Mimo, że nie bardzo już pamiętam te chwile, to pamiętam swój strach i swoje łzy. Pierwszy raz płakałem. Chciałeś, abym pokazał swoje emocje. Obiecałeś, że dasz mi do tego powód.
Nie musiał on być takie drastyczny.
Za to ty byłeś jak zwykle spokojny, wbijając mi nóż w serce. Szczerze powiedziawszy, pierwszy raz widziałem Cię aż tak spokojnego. Przekroczyło to moją świadomość i wyobrażenia.
Moje serce się zamknęło i rozpadło na części. Zaufałem Ci, powoli, stopniowo się otwierając. Tylko po to, aby za moment zatrzasnąć się w żelaznej klatce, do której nikt nie ma dostępu.
Zmieniłem się. Nie zrozum mnie źle. Dałem upust emocjom. Zmieniłem nastawienie. Gdy ty, leżałeś tam w śniegu, ja powoli przygotowałem się na najgorsze, dając sobie do zrozumienia, że czas coś zmienić. Wewnątrz wciąż jestem sobą. Teraz dzień za dniem duszę w sobie łzy, śmiejąc się. Nie wierzę w niebo, ani w żadnego boga, ale boję się, że jeśli jednak mnie widzisz i słyszysz, to nie jesteś zbytnio z tego obrotu spraw zadowolony. Bycie silnym dla wszystkich wokół, a płakanie w duszy boli. Daję sobie taką karę, udając twardego i dając upust emocjom w nocy. Tylko to mi zostało.
Otwieram oczy i zerkam na wyryte na przeciwko siebie nazwisko. Wiatr nie był jest silny, więc tylko trochę mocniej opatulam szalik wokół szyi.
Nie boję się już wychodzić do ludzi. Ale mimo, iż zajrzałem strachowi w oczy, to im nie ufam. Nie chcę. Nie ufam, ani nie wierze nikomu. Nie wierze w nic. Jestem pod tym względem pusty. Nie chcę wierzyć komuś drugi raz na słowo, aby potem nie wyjść na tym jak na znajomości z Tobą. Moje serce, które zahipnotyzowałeś, pokazało mi, że to w co wierzę jest niczym. Obudziłem się z transu, w który mnie wprowadziłeś. Nie czuje już tych omamionych słów, które mi mówiłeś swoim jąkającym się, lekkim głosem.
Ciebie już nie ma. Zostałem ja sam.
To ja chciałem się zabić, a to Ty powstrzymywałeś moje zamiary. W końcu, kiedy już Ci się udawało, postanowiłeś zniknąć.
Okłamywałeś mnie tak naprawdę przez cały czas. Wmawiałeś mi miłość ludzką, to że nie każdy jest taki sam, że mnie wyciągniesz z sideł mojego umysłu. Niestety zrobiłeś odwrotnie.
Zabił mnie hipokryta.
Zamiast mieć teraz pretekst do śmierci, dałeś mi powód do życia. Zabiłeś moją śmierć i mój masochizm. W pokrętny sposób osiągnąłeś swój cel.


"Typową odpowiedzią jest to, że gdy umrzesz narodzisz się ponownie i powrócisz.
Moje serce kazało mi w to wierzyć.
Zabiło mnie moje serce."

Dzisiaj mija kolejny rok... - Dopisuję, po czym chowam przydługi list do koperty, która jest już lekko przesączona wonią tego miejsca i wkładam ją w swoją skrytkę przy Twoim nagrobku. Co roku wracam i dopisuję do niej parę smętnych słów, aby Ci się wyżalić, aby dodać parę marnych słów, kilka przemyśleń do tego co się stało.
Ale nie dziś. Dzisiaj chciałbym móc użyć kilku słów i powiedzieć Ci co myślę. Nie chcę więcej pisać. W dniu dzisiejszym zdołałem tylko przeczytać to, co zgromadziłem za pomocą kilku zapisanych kartek przez te lata. Dzisiaj jestem starszy o ten rok. Mądrzejszy o rok. W ciągu roku wydarzyły się nowe rzeczy. Nowe doświadczenia. Mam nowe, świeże przemyślenia na temat naszego życia.
Więc nie chcę tego pisać. Mimo, że teraz byś mnie nie poznał, to boję się co by się stało, gdybyś przeczytał to co mam Ci do powiedzenia, zamiast usłyszeć to ode mnie. Gdy zastanawiam się, dlaczego się Ciebie obawiam, typową odpowiedzią jest to, że gdy umrzesz, narodzisz się ponownie i powrócisz. A ja marzę o tym, jednocześnie się tego boją.
Pozwól mi opowiedzieć Ci o swoich uczuciach. Pozwól mi dać sobie szansę opowiedzenia o każdym dniu, jaki przeżyłem z Tobą i bez Ciebie z własnej perspektywy. Może to jest samolubne, rozmawianie z marmurową ścianką i zimnym powietrzem. Może samolubne jest to, że w głębi mam nadzieję, że będzie mi lżej po tym co Ci opowiem.
Ale nie miej mi tego za złe, proszę. Robię to, ponieważ moje serce kazało mi w to wierzyć. Jeżeli jednak to nie będzie to, czego oczekiwałem i tak będzie dobrze. Byleby to powiedzieć, wyrzucić z siebie. Przestać ukrywać. Tak więc, proszę, Tsukishima-san...
Posłuchaj mojej historii o tym, jak zabiło mnie moje serce.