Hm...
To może zacznę od pierwszej, najważniejszej rzeczy, którą chciałam powiedzieć...
Niezmiernie dziękuję za trzy pierwsze komentarze Miszu, Inu-chan i Kanrze-chan. Strasznie mi się miło zrobiło, na tyle pozytywnych opinii i pochwał od Was. Dziękuję bardzo ♥
Druga, mniej przyjemna sprawa.
Cholernie chciałam przeprosić za brak notki przez 3 tygodnie. Zawaliłam sprawę, ale miałam kilka ''problemików'' + brak czasu. Jednakże po paru dniach znalazłam na tyle czasu, aby dokończyć kilka songficów, by potem nie robić takich strasznie długich odstępów. Strasznie za to przepraszam. Ale taka moja natura. Nie powinnam obiecywać notki dwa razy w tygodniu, bo nawet potem raz w tygodniu mi nie wychodzi XD Wybaczcie mi ._.
Po trzecie: Mam pewien plan na najbliższe notki. Pojawią się jeszcze przynajmniej dwa sf (ew. songfic i shot), po czym staruję z opowiadaniem. I teraz nie mogę się zdecydować od czego zacząć. Od czegoś bardziej normalnego, lżejszego, czy lecieć od razu z tym tematem co ''podobno nigdzie go nie widziałam''? :3
Miałam pomysł, by prolog i ''pierwotną'' historię wpleść w songfik, ale wtedy coś czuję, że zawaliłabym z drugą historią, połączoną z pierwszą (logika zdania umiera; druga w nocy, wybaczcie)
Po czwarte. Piosenka, którą wykorzystałam do dzisiejszej notki, jest zespołu 9Goats Black Out i jest to jedna z bardziej melancholijnych piosenek, w których zastanawiałam się czy zabić czy nie...
Dobra, nie truję więcej, idę zabijać komary (plaga, mówię wam. a ja tylko to cholerstwo przeklinam i zabijam, łażąc po meblach *serio? kilka komarów na raz na jednej ścianie?!* *przeklina jak Shizuo Izaye* ._________.)
"Reminisce"
''Sosogu saigo no yoru hajikeru oto
Sorezore no omoide ga warai au
Marude raimei''
Sorezore no omoide ga warai au
Marude raimei''
Otworzyłem
powoli oczy, po czym zmarszczyłem brwi, czując dyskomfort w okolicach
głowy. Przez chwilę nieudolnie próbowałem się podnieść na dłoniach, aby
rozejrzeć się dookoła. Po paru próbach udało mi się to i zacząłem przez
zmącony umysł rejestrować swoje położenie.
Delikatne
jasne światło, zza unoszącej się w powietrzu białej firanki,
niemiłosiernie raziło moje zmęczone oczy, przez co musiałem je zmrużyć,
aby cokolwiek widzieć. Próbowałem sobie uzmysłowić porę dnia, bo
niestety nie pamiętałem, kiedy zasnąłem.
I w ogóle jak to się stało, że zasnąłem.
Nie
przypominam sobie, abym dotarł do łóżka, nie przypominam sobie żadnej
czynności, którą wykonywałem przed położeniem się. Nic nie pamiętam.
Mając
nadzieję, na wyjaśnienie nieprzyjemnej luki w swojej głowie,
postanowiłem rozejrzeć się jeszcze po pokoju. Może na szafce nocnej
zostawiłem coś, co by wskazywało na to, co robiłem dnia poprzedniego?
Podniosłem
dłoń do oczu, aby przetrzeć oczy i przeczesać splątane po nocy włosy,
po czym spojrzałem na swoją rękę, która nie dość, że była dziwnie blada,
to w dodatku miała przymocowany dziwny kabelek, który skądś już
kojarzyłem...
Czułem się dziwnie lekko, jak kruche piórko.
W
niewielkiej dezorientacji, jeszcze nie do końca orientując się, czy
przypadkiem nie mam zwidów, zmarszczyłem mocniej brwi, przez co na moim
czole powstała mała zmarszczka, oraz opuściłem dłoń na szorstką pościel.
Powiodłem za nią wzrokiem, aby ujrzeć, że kołdra, pod którą leżałem ma
całkiem inny materiał i jest biała. Do mojego otumanionego wciąż mózgu
dotarło, że coś jest nie tak, że nie jestem w swoim pokoju, oraz że
powinienem nastawić się na jak najwyższą czujność.
Odwróciłem
wzrok od dłoni, aby powieść wzrokiem za swoje lewe ramię i ujrzeć
niewielką szafkę nocną stojącą po tej stronie pokoju. Na jej powierzchni
nie leżało nic. Odpuszczając sobie jej dogłębne przeszukiwanie i
odhaczając w myślach, aby potem nie zapomnieć do niej zajrzeć,
przesunąłem wzrokiem po białej ścianie, od której odbijało się światło
dzienne z okna na przeciwko, które z początku tak nieprzyjemnie kłuło w
oczy. Nie widziałem na niej żadnej skazy, była po prostu pustą, gładką
powierzchnią. Wpatrywałem się w nią jak w moje zbawienie, które dałoby
mi odpowiedź na moje pytania. Chyba miałem po prostu nadzieję, że
pojawią się na niej jakieś znaki. Moje myśli obecnie nie wyrażały nic
sensownego. Zawierały tylko puste wyrażenia, jak zdziwienie, czy podłoga
w owym pokoju nie powinna mieć ciemnego koloru, tak jak ta w moim.
Dokładnie studiowałem każdy kawałek pokoju, niewiele myśląc o jego
znaczeniu. Każdy fragment, któremu się przyglądałem, tylko utrzymywał
mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.
Czemu tylko nie wiedziałem co?
W
pewnym momencie usłyszałem cichy ruch po mojej prawej stronie, dzięki
któremu moja czujność powróciła chociaż w minimalnym tego słowa
znaczeniu. Machinalnie odwróciłem w tamtą stronę głowę, chyba
spodziewając się ducha, a nie osoby, która siedziała właśnie na krześle,
ze skrzyżowanymi dłońmi na klatce piersiowej i lekko pochylona głową
jak do modlitwy.
-
Shizuo...? -szepnąłem cicho chrapliwym głosem, który dzięki otaczającej
nas ciszy, odbił się głucho od ścian niezbyt dużego pomieszczenia.
Czy byłem zdumiony? Nie. Byłem tak mocno zdziwiony jak jeszcze nigdy.
Ten potwór tu siedział, a ja jeszcze żyję i nie odniosłem żadnych ran. Niesamowite...
Zapatrzyłem
się już w większym stopniu trzeźwy na blondyna, z uwielbieniem
rejestrując jego spokój. To było takie niesamowite, takie piękne i takie
niecodzienne... Taki piękny obrazek...
Nigdy
nie widziałem go tak opanowanego. Z chorą satysfakcją, rozmarzony
próbowałem zapamiętać tę chwilę, tłumacząc sobie, że to dla mnie kolejne
osiągnięcie.
Nowe, niewidoczne dla mnie, emocje Shizuo.
Ja
zawsze odstawałem od reszty. Zawsze byłem cholernie zazdrosny, że
wszyscy jego znajomi widzą ten jego spokój, oprócz mnie. Może i nie było
tego po mnie widać, nie pokazywałem tego. Jednakże to była największa
kara od tego potwora. Brak znajomości jakiejkolwiek z jego emocji.
Z
drugiej strony to była swego rodzaju także nagroda. Byłem wyjątkiem.
Jedynym takim, który czegoś nie wiedział. Czułem się oryginałem, który
czegoś nie wiedział i czekał na tę niespodziankę.
Moje
rozmyślenia przerwał główny ich temat, który niespokojnie poruszywszy
się na krześle, przetarł ręką zaspane oczy i uniósł głowę spoglądając w
moja stronę. Już miałem uśmiechnąć się na swój sposób, którego tak
nienawidzi i powiedzieć kilka fałszywych słów, które z pewnością by go
zdenerwowały, gdy ten się odezwał:
-
Ile jeszcze będziesz nas stawiał w tej bezczynnej sytuacji ciągle
śpiąc? Czy to możliwe, że już nigdy nie obdarzysz mnie tym cholernie
irytującym przezwiskiem?
Zamrugałem
kilka razy, zapominając o tym, że mogłem mu coś odwarknąć. Przysunąłem
się bliżej chłopaka, wciąż siedząc na łóżku, na klęczkach i podpierając
się dłońmi o miękki materac.
-
Shizu-chan, nie żartuj sobie ze mnie~. Doskonale wiesz, że nie jesteś
nawet odrobinę śmieszny~. - zamruczałem, siadając na jednej, podwiniętej
nodze, drugą mając zgiętą i przyciągniętą do klatki piersiowej.
Położyłem dłonie na kolanie, a na nich podbródek, patrząc na blondyna z
dużą dozą ciekawości.
Po
dłuższej chwili wpatrywania się w Shizuo, spostrzegłem, że chłopak
usilnie i z zacięta miną wpatruje się w coś leżącego za mną. Skrzywiłem
się, udając naburmuszonego, że wyższy chłopak nie zwraca na mnie uwagi.
- No Shizu-chan~ - pomachałem mu ręką przed oczyma, po czym szturchnąłem go w ramię. Wręcz za nie szarpnąłem.
Nie zareagował.
- C-co jest... -mruknąłem ściągając jedną brew, niezbyt zadowolony z żartów blondyna.
- Izaya... - zachrypiał, chowając twarz w dłonie w geście poddania. - Proszę, obudź się i przeżyj.
I wtedy jego słowa otworzyły mi oczy na wydarzenia sprzed kilku ostatnich godzin.
Otworzyłem szeroko oczy, a za nimi w ślad poszły, lekko uchylone usta.
Już
doskonale wiedziałem, czym są kable, podłączone do mojego ciała. Byłem
zbyt omotany czymś płynącym w kroplówce, aby się spostrzec. A przecież
nawet to nie powinno mylić mojej czujności boga.
Ostatniej nocy, gdy wpadliśmy w pułapkę, gdy braliśmy udział w wojnie dwóch gangów, nagle strugi dźwięku wybuchły ogłaszając wystrzał z pistoletu.
To
nie było wielkie pole wojenne. Jednakże brałem w niej udział, jako
informator dowiadując się o decyzjach obydwóch gangów, oraz jako bóg
skłócając ich ze sobą. Wtedy jakimś cudem byliśmy w pokojowych
stosunkach, rozmawialiśmy, byliśmy bliżej siebie...
Wspomnienia z każdego uśmiechu tego
potwora uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, sprawiając, że przeszedł po
moich plecach prąd, a ja automatycznie się wyprostowałem jak struna. Niczym grom, trafił we mnie jeden szczególny fakt, z tych wspomnień.
Gdy ratowałem tego potwora przed strzałem, sam oberwałem.
A teraz leżę w śpiączce.
''Uso de yowasete
Shiawase datta to omowasete
Hana ni idakarete nemutte''
Shiawase datta to omowasete
Hana ni idakarete nemutte''
Siedziałem
przez chwilę w jednej pozycji, wciąż w szoku na ostatnie wspomnienia.
Przez moją głowę przelewało się multum myśli, a ja usilnie starałem się
znaleźć szybkie rozwiązanie i satysfakcjonujące mnie odpowiedzi. Przez
cały ten czas kurczowo zwijałem pomiędzy palcami materiał pościeli,
dając jakieś zajęcie rękom. Patrzyłem się nieustannie w jeden punkt,
próbując pojąć, gdzie podziało się moje trzeźwe myślenie, gdy ratowałem
tego idiotę.
Przecież
był niezniszczalny! A nawet jeśli, to przecież chciałem jego śmierci,
prawda? Nie byłoby nic niesamowitego w jego śmierci podczas takiej
walki, oprócz tego, że wreszcie w moich planach nikt nie wchodziłby mi w
drogę. Czyż to nie cudowne?
Po
chwili ponownie zmarszczyłem brwi, lekko się krzywiąc. Jeszcze moment, a
na moim czole pozostanie długotrwała bruzda. A jej nie powinno być.
Jestem zbyt młody, aby moje czoło przyozdabiało takie coś.
Westchnąłem
głośno i podniosłem ręce do głowy, aby przejechać nimi w chaotycznym
ruchu po włosach, układając je z powrotem w stan, w którym były podczas
snu.
Nic
mi się nie układało w logiczną całość. Jak to możliwe, że zostałem
omotany przez potwora do tego stopnia, że zacząłem go tolerować, coby
nie powiedzieć lubić? Ja rozumiem wszystkie wspólne wspomnienia, to jak
najpierw "poprosiłem" go o współpracę, jego zdziwienie, myśl, że mam w
tym jakiś swój plan, w końcu zgoda na pomoc, spotkania, aż wreszcie
wojna, którą ''niechcący'' wywołałem.
Całkowicie
nie wiedziałem co miałem ze sobą zrobić. A to było jeszcze bardziej
chore i dziwne w moim wykonaniu. Przecież to był tylko mój plan...
Zawsze byłem taki pewny siebie, a teraz nawet nie potrafię znaleźć logicznego rozwiązania! Czy tak czują się bezradni ludzie?
Opadłem
na łóżko, przewracając się na prawy bok i podpierając głowę na zgiętej
dłoni, aby móc przez chwilę jeszcze poprzyglądać się poczynaniom wroga.
Taka okazja zbyt szybko znowu może się nie zdarzyć.
Moment jeszcze tak poleżałem, aby po chwili znowu usłyszeć spokojny głos osoby mi towarzyszącej:
- Już nie będę próbował cię zabić.
Momentalnie
poderwałem się do góry słysząc, że mój ukochany wróg postanowił odebrać
mi atrakcję. Od razu zreflektowałem swoje myśli, postanawiając, ze nie
ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
-
Chyba żartujesz, co pierwotniaku? Wyrzuty sumienia, hę? - syknąłem,
mrużąc oczy i siedząc na skraju łóżka, stykając się z nim kolanem. -
Nagle ruszyły cię ludzkie odruchy? Chyba zaraz zwymiotuję...
Zacząłem się śmiać.
To niewykonalne. Nie w jego wypadku. Nie w naszym.
Gdyby
jego słowa były prawdą, już dawno dałby sobie spokój z gonitwami. Nie
raz, nie dwa, nie tysiąc razy się nasłuchałem niemego zaproszenia w
postaci ''nie pojawiaj się już nigdy w Ikebukuro!', w których zawierał
groźbę, że mnie zabije.
Patrz... A prawie ci się udało. Szkoda tylko, że nie do końca z twojej inicjatywy.
Shizuo przysunął się swoim krzesełkiem jeszcze bliżej, tak, że musiałem odsunąć nogi. Mimo swej duchowej postaci, coś czułem.
Chłopak wyciągnął swoją dłoń w stronę poduszki, na której wcześniej leżałem, aby po chwili opaść nią na ten miękki materiał.
Co
ciekawe, ja nie widziałem swojej ludzkiej formy. Byłem tylko jedną
postacią. To było takie zrównoważenie. Oni nie widzą mojego ducha, ale
widzą moje ciało. Ja jednakże tego ciała nie widzę. Jakby nie istniało.
Dlatego
cholernie komiczne mi się wydawało to, że Shizu-chan w akcie
dramatycznej rozpaczy i bólu zaczął gładzić opuszkami palców moją
poduszkę. Mam się poczuć zazdrosny~? Poduszka ma lepiej ode mnie?
Zachichotałem do swoich myśli, utrzymując się przy fakcie, że były barman teraz molestuje fragment mojej twarzy.
Z
tego wszystkiego strasznie chciałem zobaczyć jego oczy... Co w nich
ujrzę? Przerażenie? Smutek? Obojętność? Cokolwiek~! Aby tylko było
ciekawe.
Położyłem
się w miejscu, w którym chłopak trzymał dłoń. Przez chwilę miałem
zamknięte oczy, by móc przygotować się na nowe doznania ze strony wroga.
Otwierałem je powoli, wyczuwając komizm sytuacji. Shizu-chan, bądź moim
księciem i obudź swą księżniczkę z głębokiego snu~! A potem, proszę,
żyjmy razem długo i szczęśliwie~!
Złożyłem
usta jak do pocałunku i już całkowicie otworzyłem oczy tylko po to, aby
się przekonać, że ten kretyn na ślepo błądzi dłonią po mojej twarzy.
Jeszcze tego brakowało, by mi wydłubał oko.
- Zostałem upojony kłamstwami.
Twoimi kłamstwami. Dlaczego ja ci w ogóle wierzyłem? Zmieniłeś się,
chcesz tylko pomocy, zawieszenie broni. Może gdyby wszystko było tak jak
dawniej, to nie skończyłbyś tutaj? Na nieokreśloną ilość czasu przykuty
do łóżka. Przecież ty tego nienawidzisz.
Uśmiechnąłem
się delikatnie, acz z nutką drwiny, słysząc te słowa. Rozczuliłeś się,
potworku? Każde twoje słowo brzmi, jakbyś to nie ty je wypowiadał.
Jesteś zbyt zdruzgotany w tym momencie, aby przypominać dawnego i
normalnego siebie. Rany wroga tak cię ruszają? Niesamowite...
Przekręciłem delikatnie głowę, mrużąc jedno oko i słuchając dalszych rozpaczliwych i wręcz sztucznych wywodów blondyna.
- Stworzony, jak ci wszyscy inni ludzie, by uwierzyć, że jestem szczęśliwy.
Mimo, że narodziłem się jak każdy inny, to traktowałeś mnie, jakbym
samym swoim istnieniem zabił wewnętrznego ciebie. A niczym się nie
różniłem od ludzi, których kochasz. Dlaczego tylko ja...? - usłyszałem
jego pełen rozpaczy głos, który nie pasował do niego.
Po chwili uświadomiłem coś sobie.
Przez te wydarzenia, jak prawdziwy bóg stworzyłem jego nową osobowość. A może ją wydobyłem na zewnątrz?
Mogę
zacząć podziwiać swe dzieło. Mogę zobaczyć, że ten potwór ma choć
odrobinę oblicza zwykłych, marnych istot. Ale czy to coś da?
Westchnąłem głęboko, czując delikatny zapach róż, jakbym wcześniej spał otoczony kwiatami. Niesamowite uczucie. Świeże, niepasujące do ponurego otoczenia i szarej rzeczywistości.
Przecież go nienawidzę.
''Tenohira no nukumori
Moeru you na yoake''
Moeru you na yoake''
Po
kilku jeszcze nieskładnych słowach blondyna, kilku bluźnierstwach i ku
mojej uciesze, kopnięcia krzesła, postanowiłem pomóc mojemu organizmowi
zregenerować siły i choć na chwilę oddać się w stan spoczynku i
otępienia zwanego snem. Jednakże nie mogłem zasnąć dopóki Shizuo się
wiercił i mamrotał coś pod nosem, a ja z czystej i nieukrywanej
ciekawości spoglądałem raz po raz na niego, to po chwili świdrując
wzrokiem zmieniającą się porę dnia za oknem. Po jakieś godzinie, po moim
gniewnym, niesłyszalnym dla niego tonie, aby się wreszcie zamknął, po
kilku czułych gestach ze strony tego pierwotniaka, które zawzięcie
obserwowałem, bo niestety tu nie było kogo obserwować, wreszcie, niczym
zbawienie wpadł do pokoju Shinra, sprawdzić co u mnie. Gdy już się
nagadał i popytał Shizuo o to co się stało w między czasie, czy się nie
ruszyłem, nie otworzyłem oczu, gdy mimo, że mnie nie słyszeli,
odpowiadałem kilka razy dość sarkastycznie, wreszcie doktorek wyciągnął
blondyna na zewnątrz, aby się wyspał, czy chociażby coś zjadł. Nie wiem,
czy zależało mi na tym by nie umarł mi tu z głodu. Miałem po całym dniu
dosyć jego towarzystwa. Mimo tego, co się między nami zmieniło podczas
zawieszenia broni czułem, że nie dam rady spędzać z nim więcej czasu niż
parę godzin w ciągu dnia. Za bardzo go nienawidziłem przed tymi
wydarzeniami, aby teraz mu wszystko wybaczyć. Nie byłem z tych osób
sentymentalnych, które po wojnie rzucają się sobie w ramiona. Co to, to
nie. Wolałem podchodzić do tego stopniowo.
Jednak zauważyłem tę zmianę w Shizu-chanie. On też mi na takiego nie wyglądał. Aż tyle się zmieniło?
Równie
dobrze mogę udawać. Udawanie nic nie boli, ani nie kosztuje, a dzięki
temu mogę zdobyć jego zaufanie i przychylność. Z siłą tego potwora
byłbym bogiem niezniszczalnym...
Uśmiechnąłem
się do swoich myśli, po czym obróciłem na lewą stronę, czując jak
miliony mrówek maszeruje po mojej nodze, objawiając się odrętwieniem. Po
chwili już zasnąłem.
Kompletnie nic mi się nie śniło. Czysta pusta z prześwitami jasności i ciemności.
Nie
wiem ile spałem, nie wiem nawet jaka była pora, ale gdy się obudziłem,
to ponownie zobaczyłem Shizu-chana wiernego pieska przy swym boku. Coraz
bardziej chciało mi się śmiać i wymiotować od tego wszystkiego, jaki
się miły zrobił dla wroga.
Gdzie ten poprzedni jego stan, gdy chciał mnie zabić?!
Co z nim?! I czemu ja powoli zaczynam na to przystawać?
Przetarłem
leniwie oczy i podparłem na ręce, świdrując chłopaka wzrokiem. Czułem
się o niebo lepiej, czułem się lżejszy, czułem jak wracam do sił. Za to
on faktycznie padał z nóg. Wyglądał teraz niewyobrażalnie ludzko... Kto
by pomyślał, że nawet on potrafi odczuć zmęczenie?
Dla
kogoś takiego jak ja, kto uważał go za innego, przekraczało to rozum.
Nie wyobrażałem go sobie takiego. A tu proszę. Sam mi się przynosi jak
na tacy. Ale przecież Shizuo nigdy nie robił tego co chciałem.
Shizuo podniósł ociężale powieki i popatrzył się w moją stronę nieprzytomnie, jakby rejestrował co się wokół niego dzieje.
Czyli jednak nie spał zbyt wiele, po interwencji lekarza.
Na
ten widok podniosłem brwi z litościwą miną mówiącą wręcz ''no co
znowu''. Mimo, że tego nie widział, to wręcz nie mogłem się powstrzymać.
Nawet mentalnie próbowałem namącić mu w głowie.
- Izaya...? - mruknął, mrugając kilkakrotnie, jakby nie dowierzał własnym oczom.
Przecież mnie przez noc nie podmienili chyba, prawda? A może blondynek ma zwidy?
-
Nie, no przecież, że wynajęta sprzątaczka. Przyszłam zmienić tylko
pościel. - mruknąłem, wcale nie przejęty tym, że chłopak wpatruje się we
mnie. Trzeźwym wzrokiem.
- Obudziłeś się... - wyszeptał wciąż usilnie wpatrując mi się w oczy i jakby nie reagując na to co powiedziałem...
Przez
chwilę popatrzyłem na niego lekko zbity z pantałyku, jakby powiedział
całkiem niezrozumiałą historyjkę, w zdaniu przeplatając dziesięć różnych
języków.
Jedno było pewne. Odzyskałem swoje ciało i wybudziłem się ze śpiączki.
Drugie było dla mnie zagadką.
On
naprawdę zmienił do mnie nastawienie. Widziałem lekkie zmartwienie w
jego oczach, lekką dozę satysfakcji, iż się przebudziłem.
Opiekuńczość. Kolejna cecha do kolekcji statuetek.
Przez
chwilę biłem się z myślami, jeszcze moment zastanawiając się nad swoimi
postanowieniami. Nie miałem ochoty na razie myśleć. Zbyt dużo miałem do
zrobienia, zbyt wiele dróg się przede mną otwierało.
Jedyne
co wiedziałem, to fakt, że mam go w garści. Uśmiechnąłem się, lekko
krzywiąc, przez co wyszedł mi dziwny grymas. Mogę go wykorzystać.
Jeszcze nie do końca wiem na czym stoję, ale patrząc na jego stan i
zachowanie, oraz zważając, że on tak nie potrafi udawać... Miałem co
eksperymentować... Już wiedziałem co robić.
A czy coś się zmieni w naszych relacjach zostaje już tylko w moich rekach.
Uśmiechnąłem
się, tym razem pogodnie, dość szczerym uśmiechem i wręcz niepodobnym do
mnie, tylko po to, aby go nie spłoszyć, po czym powiedziałem:
- Jak widzisz, Shizu-chan, ciepło twych dłoni - urwałem
na momencik, aby wziąć jego dłoń w objęcia swoich i przyłożyć sobie
jego opuszki palców do swojej twarzy tak jak robił, gdy spałem - rozpala mój świt._____________________________________
Dziwnie mi się pisało tego sf... Może to właśnie przez tę piosenkę? ._.
Przepraszam za tego Shizuo, to na potrzeby sf XD
Jej, Reivi-san, jak dobrze, że jednak żyjesz~ Już się bałam, że utopiłaś się w jakimś jeziorze, albo coś Q.Q
OdpowiedzUsuńLubię takie song-ficki "O niczym, a jednocześnie o czymś" =3= Zawsze jest w nich tak dużo emocji i czuję taki nieprzyjemny uścisk w gardle, ale na swój sposób jednak go lubię :3
Wiesz, mi się właśnie wydaje, że charakter Shizusia jest dobry o.O Przynajmniej dla mnie on jest typem gościa, który siedziałby przy Izayi, zwłaszcza gdyby był winny wysłania go do szpitala. No, w każdym razie ja nie widzę niczego złego w tym Shizusiu ^w^
Śmiesznie musiało wyglądać jak głaskał tą poduszkę xD Swoją drogą to ciekawe, że Izaya nie widział swojego ciała. Co by było gdyby umarł xD Poszedłby na swój pogrzeb oglądać pustą trumnę? x3 Cieszę się, że przeżył, ale trochę niepokoją mnie jego zamiary~xD Ale to Izaya, jemu wybaczę.
Świetnie napisane, weny życzę~~ ^3^
Um, jak już jestem na tym blogu to czytam wszystko, co jest, tak więc tego songficka również i standardowo: „wow, nie zawiodłam się”.
OdpowiedzUsuńAch, jak ja nienawidzę zdolnych ludzi, nienawidzę Was wszystkich, bo jestem zazdrosna. O^O
Co by tu napisać…
Chyba tylko tyle, że jeżeli chodzi o Shizayę to moje serce ma zwyczaj pękać na miliardy (jeśli nie więcej) kawałków, gdy czytam o Shizuo (takim, jak tutaj, czyli: no, zagubionym, ponieważ jego uczucia do Izayi się zmieniają) i Izayi, który chce to… go tylko i wyłącznie wykorzystać do swoich chorych celów.
Zawsze mi wtedy tak bardzo, bardzo smutno i w ogóle…
Pozdrawiam, życząc za razem owocnej weny (nie mam pojęcia, czy dobrze to napisałam, haha).
O trafiłam na takiego fajnego bloga! Lądujesz u mnie w zakładkach, kochana ;* Piszesz absolutnie i niezaprzeczalnie ge-nial- nie (tak się to dzieli na sylaby? ^.^") i po prostu się zakochałam w tym sf. W poprzednim mi czegoś brakowało, ale ten jest idealny! Nie znalazłam ortograficznych ani interpunkcyjnych błędów; jeśli były, to na tyle drobne, że nie zwróciłam na nie uwagi. Ponieważ dopiero zaczynasz, nie mam zupełnie jasnego obrazu o Twoim stylu pisania, ale to, co na razie czytałam, podoba mi się. W tym tekście Izaya jest kanoniczny, za co jestem Ci bardzo wdzięczna. Czasem on w ff zupełnie nie przypomina samego siebie. A Ty nie miałaś z tym problemu :) Więc...rozpiszę się następnym razem, bo mam drobne zaburzenia zegara biologicznego i chyba pójdę spać. Jestem zbyt nierozgarnięta, żeby się zorientować czy piszę zrozumiale. Sedno jest takie, że bardzo mi się podoba i życzę weny! ^^
OdpowiedzUsuńPozdrowionka,
Dark Night