Tak na początek chciałabym życzyć wszystkim spóźnione Wszystkiego Najlepszego w nowym roku.
Wracam po niezapowiedzianej przerwie i jest mi niezmiernie głupio, że tyle czasu nic nie dodałam. Przepraszam, po raz już nie wiem który. Naprawdę mi głupio.
Nie obijałam się, przyznając szczerze. I dalej, szczerze mówiąc, ostatnio mam coraz więcej rzeczy dość. Chcę wakacji :|
Teraz mam ferie, mam czas na nadrobienie każdej najdrobniejszej zaległości, a obijam się. Nic mi się nie chce. No cóż, peszek.
Amh, pewnie już każdy wie, że wydadzą mangową wersję Durarary. Mimo, że to nie novelka, to jestem naprawdę szczęśliwa, że ktoś się tym tytułem zainteresował. A, no i nowe odcinki drugiego sezonu. Nie chcę krakać, ale anime zapowiada się cudnie, dobrze trzymają poziom, oby tego nie zawalili (jak w przypadku Tokyo Ghoula D:). Jedynie mam pretensje do 2 odcinka, gdzie robotę zawalili tłumacze i wyszło, że Izaya nienawidzi wszystkich z wyjątkiem Shizusia. Juhuhuhuhu, Shizaya żyje!
Dobra, nie przedłużam.
To co widzicie niżej, to prolog czegoś, co pewnie będzie długie. Nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo bałam się ruszyć ten pomysł na opowiadanie. Jest po prostu inny... dziwny? To jest to opowiadanie, o którym wspomniałam w notce wstępnej. I strasznie boję się je schrzanić.
Powiem Wam jeszcze, że nic na temat fabuły nie zdradzę, bo każde słowo to spoiler. XD
Nie wiem co ile będzie wychodzić notka (błagam, niech ja zacznę wstawiać coś częściej D:), ale mam już trochę pierwszego rozdziału. A obiecywać nie mam już zamiaru, bo kończy się jak kończy, ugh.
Prolog opieram na piosence ''Mushi'' zespołu Dir en Grey. Prawdopodobnie w epilog też wplotę piosenkę.
Tak więc - miłego czytania.
''Czas nie będzie na nas czekał'' - Prolog
"Nie potrafię się nikomu zwierzyć.
Nie potrafię już nikomu zaufać.
Nie widzicie tego, że nawet światło wkrótce umrze, gasnąc.
Moją słabością a zarazem przeszłością, jest to, że nie potrafię się otworzyć."
Nie potrafię już nikomu zaufać.
Nie widzicie tego, że nawet światło wkrótce umrze, gasnąc.
Moją słabością a zarazem przeszłością, jest to, że nie potrafię się otworzyć."
Miałem
na sobie jedynie poszarpane w niektórych miejscach ubrania. Ostatki z
tego, ile wysiłku włożyłeś w przekonywanie mnie do swych racji. Ta
kurtka, to ubranie, których strzępy pozostały na mym ciele, świadczą jak
bardzo jesteś naiwny i jak Twoje słowa są nic nie warte. Cholernie. I
na co nam to było? Dopóki one zostały całe, nie zachowując na sobie
oznak ludzkiej głupoty, było w porządku. Nie chciałem tego tracić.
Tak
naprawdę nic do mnie nie docierało. Moje już i tak wychudzone emocje,
stały się jedynie cienką warstewką lodu. To był chyba jedyny powód, aby
jeszcze nie podejmować pochopnych decyzji. Musiałem sam zapanować nad
sytuacją. Bo ty już nie mogłeś.
Więc klęczałem w śniegu, spoglądając na niebo. Lekko granatowe chmury
przecinała piękna jasna poświata, stworzona z niewielkich białych
płatków. W mojej specyfice leży odmienność i zachwyt tym, na co inni nie
zwracają większej uwagi. W wieku dziecięcym ludzie to potrafią. Dopiero
potem ta umiejętność zanika. Niestety ja, znudzony swoim życiem nie
odepchnąłem tej umiejętności. Umocnienie jej jest najlepszym na co mnie
stać.
Tak
więc stałem się dzieckiem. Rozwydrzonym i nie dającym spokoju.
Kłopotliwym i nerwowym. Zbuntowanym bachorem. Lecz wciąż dzieckiem.
A Ty byłeś moim opiekunem. Choć mogło się zdawać, że to ja się Tobą opiekuję.
Zdajesz
sobie sprawę, że teraz nie miałeś prawa odejść? Nie miałeś prawa
zostawiać niemowlęcia. Dzieciaka bez opieki. Po wszystkich swoich
słowach nie wolno Ci to było zrobić.
Z
chwili na chwilę moje oczy robiły się coraz to większe. Miałem
niesamowitą, wręcz chorą ochotę zacząć się śmiać, ponieważ nie
wiedziałem co się dzieje. Owszem, widziałem wszystko, słyszałem, ale
czułem się jak ślepiec. Wizję zakrywała mi puszysta mgła, kłębiąc się i
kłębiąc, abym pozostał w jak najgorszej nieświadomości. Tym razem jak
niewinne dziecko, które chroni się przed zobaczeniem najgorszego. Bo
może to się wyryć w jego psychice. Bo może po tym przestać normalnie
funkcjonować. Bo powodów jest masę, a z każdym nowym, dorosły jest
przekonany, że musi zasłonić młodszemu oczy. Pomimo bycia tym dzieckiem,
moja psychika już i tak była nie do odratowania.
Więc
skoro ja jestem dzieckiem, to dlaczego Ty postanowiłeś nie zakrywać mi
oczu, tylko zgrabnie zawiązać supełek na moich rzęsach, aby skutecznie
zmusić mnie do patrzenia? Tak bardzo pragnąłeś wprowadzić mnie w swój
świat, jednocześnie samemu się zmieniając. Jakaś chora, całkowicie
popieprzona przysięga, że gdy ja spojrzę w oczy tłumu, Ty spojrzysz w
oczy strachowi. Coś za coś, oko, za oko. Twoje ukryte cele nie wypaliły,
a cienka, wręcz niewidoczna niteczka zawisła przed moim spojrzeniem
usilnie każąc mi patrzeć. Bo już nie było wyjścia. Stało się.
- Nie mogę żyć, nie potrafię żyć.
Było
za późno. Teraz, kiedy mam szansę wypowiedzieć te słowa... Nie
potrafię. Nie chcę. Zaprzysiągłem Ci, że jeśli coś pójdzie nie tak,
przestaniesz zwracać uwagę na moje próby samobójcze. Pozwolisz mi
odejść. Mam okazję, której nie wykorzystuję. Bo dalej mnie trzymasz. W
inny, chory sposób. A ja... Pragnę cofnąć czas.
Ale czas nie będzie na mnie czekał.
Zawisłem
nad czarnym cieniem, zasnutym bordową poświatą. Cholera, to już były
plamy, czy moje przewidzenia? Czy może ta mgła za moimi oczami starała
się mnie pozbawić rozsądku i pokazać, że nawet Twój obraz mi się
rozmywa?
Ludzie
wokół mnie porozumiewali się w nieznanym mi języku. Kompletnie
zapomniałem jak używać poprawnie słuchu, dzięki któremu mózg przetwarza
nadawane informacje. Nie używałem też języka. Równie dobrze mógłby mi go
ktoś teraz odciąć. Ja sam nie dałem rady go odgryźć. A przecież tak
uwielbiałem kolor krwi...
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że za dużo krwi się przelało.
Patrzyłem przed siebie i wyczułem, że świdrujące mnie na wskroś oczy oczekują czegoś. Nie wiedziałem jedynie czego.
- Nie potrafię nikomu się zwierzyć! - wywrzeszczałem pewnego dnia do Ciebie, dając upust emocji. - Rozumiesz?! Nie potrafię już nikomu zaufać!
Pomimo, iż zaskoczyłem Cię tymi słowami, tym tonem, Ty dalej patrzyłeś na mnie tym swoim delikatnym wzrokiem.
Pomimo, iż zaskoczyłem Cię tymi słowami, tym tonem, Ty dalej patrzyłeś na mnie tym swoim delikatnym wzrokiem.
Pomimo
tych słów, mówiąc Ci je, w jakiś sposób Tobie zaufałem. A Ty bez
jakiegokolwiek zająknięcia odpowiedziałeś, że nauczysz mnie ufać. Bo
tylko Ty wiedziałeś o mojej tajemnicy. Złożyłem Ci obietnicę, a Ty
natomiast przyjąłeś ją, obiecując coś w zamian. Teraz, gdy o tym
myślę... Brzmi jak handel życiem. Ty trzymasz mnie, ja Ciebie.
Machinalnie
przeniosłem wzrok na biały fragment czegoś na co patrzyłem zdumiony.
Szkarłatne plamy zakropiły śnieżnobiałą czystość. Skoro nie kłamałeś, to
czemu masz zamiar mnie teraz zostawić?! Gdybyś nie próbował mi
udowodnić swoich pozytywnych przekonań co do ludzi, to dalej byłoby w
porządku!
Zobacz co zrobili Twoi dobrzy ludzie.
Oni tego nie widzą. Nie widzą, że nawet światło wkrótce umrze, gasnąc. Przez nich moje światło umrze. Zgaśnie. Bezpowrotnie.
I
wtedy już nigdy nie pokażesz mi dobra tego świata. Dobra, które nie
istnieje. Wiedziałeś to, skrycie zgadzałeś się z moimi przekonaniami,
ale dalej pozostałeś uparty.
Przekrzywiłem
na bok głowę, nie mogąc zrozumieć, czemu mi to przeszkadza. Ale czyż
nie było powiedziane, że jeśli świeci, to tak powinno pozostać?
Powinno,
jednak coś może sprawić, że się zabrudzi. Swoim uporem pobrudziłeś
swoje światło. A ja zgadzając się na pomoc, jednocześnie wyrażałem niemą
zgodę, na to co się wydarzyło.
Może, gdyby moją słabością, a zarazem przeszłością nie było to, że nie potrafię się otworzyć,
nic by się nie wydarzyło? Może gdybym to kiedyś wykrzyczał, uwolnił się
od tego stwierdzenia, jak mi radziłeś, jutro zobaczyłbym Twoją jasność?
Koniec. Jutro nie istniało.
"Z pewnością coś zyskam, ale dobroć którą pochwyciłem, zniknie..."
Tak więc zyskałem nauczkę.
Nie ufaj nawet najbliższym. Nie w ten sposób. Nie naiwnie. Nigdy.
A
Twój duch i Twa dobroć zniknęła. Bezpowrotnie. Bo przecież czasu cofnąć
nie mogłem. Nie mogłem Cię zatrzymać, gdy mnie broniłeś. A wiedziałem,
że jesteś słabszy. Że gdybym nie stał z boku, może skończyłoby się tylko
szpitalem.
Ale się nie skończyło.
Bo
nie mogliśmy zostać w domu albo wyjść godzinę później. Cholerne zbiegi
okoliczności, cholerni ludzie i cholerny Ty, że mnie nie posłuchałeś.
Nie chciałeś poczekać i się nie mieszać.
Nie każdy jest kochany i święty oraz zdolny do zmiany. Nie każdego zatrzymasz.
Nie ma już żadnego wytłumaczenia, ani ratunku.
Bo czas na nas nie zaczekał.
"Moje serce się zamyka, rozpadnie się na części.
Dzień za dniem duszę w sobie łzy, śmiejąc się.
Moje serce pokazało mi, że to w co wierze jest niczym.
Zabił mnie hipokryta."
Delikatny
wiatr owiewa moje ciemne włosy i w głowie, na tle wspomnień, jeszcze
rozbrzmiewa mi sygnał karetki, którą wezwał ktoś z przechodniów. Sam nie
potrafiłem. Nie potrafiłem zrobić nic więcej, oprócz patrzenia się na
Ciebie bez końca. Nie chciałem Cię takiego zapamiętać, Tsuki. Może to i
samolubne. Może za to co dla mnie zrobiłeś powinienem odwdzięczyć się
czymś lepszym niż tylko próbą wymazania z pamięci Twojej bladej twarzy.
Może gdybym sam zainterweniował, to odratowałbym cię.
Wiesz,
znam jeden pozytyw Twoich ludzi dzięki temu zdarzeniu. Ktoś w końcu
oprócz gapienia się na nas, postanowił wezwać pomoc. Tylko jedna osoba
się tym zainteresowała. Reszta robiła z tego zbiegowisko.
Mimo,
że nie bardzo już pamiętam te chwile, to pamiętam swój strach i swoje
łzy. Pierwszy raz płakałem. Chciałeś, abym pokazał swoje emocje.
Obiecałeś, że dasz mi do tego powód.
Nie musiał on być takie drastyczny.
Za to ty byłeś jak zwykle spokojny, wbijając mi nóż w serce. Szczerze powiedziawszy, pierwszy raz widziałem Cię aż tak spokojnego. Przekroczyło to moją świadomość i wyobrażenia.
Moje serce się zamknęło i rozpadło na części. Zaufałem
Ci, powoli, stopniowo się otwierając. Tylko po to, aby za moment
zatrzasnąć się w żelaznej klatce, do której nikt nie ma dostępu.
Zmieniłem
się. Nie zrozum mnie źle. Dałem upust emocjom. Zmieniłem nastawienie.
Gdy ty, leżałeś tam w śniegu, ja powoli przygotowałem się na najgorsze,
dając sobie do zrozumienia, że czas coś zmienić. Wewnątrz wciąż jestem
sobą. Teraz dzień za dniem duszę w sobie łzy, śmiejąc się. Nie
wierzę w niebo, ani w żadnego boga, ale boję się, że jeśli jednak mnie
widzisz i słyszysz, to nie jesteś zbytnio z tego obrotu spraw zadowolony. Bycie silnym dla wszystkich wokół, a płakanie w duszy boli. Daję sobie taką
karę, udając twardego i dając upust emocjom w nocy. Tylko to mi zostało.
Otwieram
oczy i zerkam na wyryte na przeciwko siebie nazwisko. Wiatr nie był jest silny, więc tylko trochę mocniej opatulam szalik wokół szyi.
Nie
boję się już wychodzić do ludzi. Ale mimo, iż zajrzałem strachowi w
oczy, to im nie ufam. Nie chcę. Nie ufam, ani nie wierze nikomu. Nie
wierze w nic. Jestem pod tym względem pusty. Nie chcę wierzyć komuś
drugi raz na słowo, aby potem nie wyjść na tym jak na znajomości z Tobą.
Moje serce, które zahipnotyzowałeś, pokazało mi, że to w co wierzę jest niczym.
Obudziłem się z transu, w który mnie wprowadziłeś. Nie czuje już tych
omamionych słów, które mi mówiłeś swoim jąkającym się, lekkim głosem.
Ciebie już nie ma. Zostałem ja sam.
To ja chciałem się zabić, a to Ty powstrzymywałeś moje zamiary. W końcu, kiedy już Ci się udawało, postanowiłeś zniknąć.
Okłamywałeś
mnie tak naprawdę przez cały czas. Wmawiałeś mi miłość ludzką, to że
nie każdy jest taki sam, że mnie wyciągniesz z sideł mojego umysłu.
Niestety zrobiłeś odwrotnie.
Zabił mnie hipokryta.
Zamiast
mieć teraz pretekst do śmierci, dałeś mi powód do życia. Zabiłeś moją
śmierć i mój masochizm. W pokrętny sposób osiągnąłeś swój cel.
"Typową odpowiedzią jest to, że gdy umrzesz narodzisz się ponownie i powrócisz.
Moje serce kazało mi w to wierzyć.
Zabiło mnie moje serce."
Zabiło mnie moje serce."
Dzisiaj mija kolejny rok... - Dopisuję,
po czym chowam przydługi list do koperty, która jest już lekko
przesączona wonią tego miejsca i wkładam ją w swoją skrytkę przy Twoim
nagrobku. Co roku wracam i dopisuję do niej parę smętnych słów, aby Ci
się wyżalić, aby dodać parę marnych słów, kilka przemyśleń do tego co
się stało.
Ale nie dziś. Dzisiaj
chciałbym móc użyć kilku słów i powiedzieć Ci co myślę. Nie chcę więcej
pisać. W dniu dzisiejszym zdołałem tylko przeczytać to, co zgromadziłem
za pomocą kilku zapisanych kartek przez te lata. Dzisiaj jestem starszy
o ten rok. Mądrzejszy o rok. W ciągu roku wydarzyły się nowe rzeczy.
Nowe doświadczenia. Mam nowe, świeże przemyślenia na temat naszego
życia.
Więc
nie chcę tego pisać. Mimo, że teraz byś mnie nie poznał, to boję się co
by się stało, gdybyś przeczytał to co mam Ci do powiedzenia, zamiast
usłyszeć to ode mnie. Gdy zastanawiam się, dlaczego się Ciebie obawiam, typową odpowiedzią jest to, że gdy umrzesz, narodzisz się ponownie i powrócisz. A ja marzę o tym, jednocześnie się tego boją.
Pozwól
mi opowiedzieć Ci o swoich uczuciach. Pozwól mi dać
sobie szansę opowiedzenia o każdym dniu, jaki przeżyłem z Tobą i bez
Ciebie z własnej perspektywy. Może to jest samolubne, rozmawianie z
marmurową ścianką i zimnym powietrzem. Może samolubne jest to, że w
głębi mam nadzieję, że będzie mi lżej po tym co Ci opowiem.
Ale nie miej mi tego za złe, proszę. Robię to, ponieważ moje serce kazało mi w to wierzyć. Jeżeli jednak to nie będzie to, czego oczekiwałem i tak będzie dobrze. Byleby to powiedzieć, wyrzucić z siebie. Przestać ukrywać. Tak więc, proszę, Tsukishima-san...
Posłuchaj mojej historii o tym, jak zabiło mnie moje serce.